Biegłam.
Po prostu biegłam. Albo raczej, żeby już nie kłamać, to jechałam
na czarnym koniu który biegł. Byłoby nawet fajnie gdyby nie to, że
jechałam już na nim już trzecią czy czwartą godzinę. A i mój
czarny rumak zmierzał prościutko nad Styks....
A
zaczęło się tak niewinnie... Mój najlepszy kumpel z ulicy
przyprowadził na miejsce naszego spotkania grupę ludzi trochę
większą niż zwykle. Nie protestowałam. Czasem do naszej bezdomnej
paczki dołączały jakieś zwykłe dzieciaki. Zrywały się ze
szkoły a któreś z nas ratowało je przed miejską policją. Potem
spędzaliśmy trochę czasu razem. A i zawsze można było liczyć na
jakieś żarełko czy coś. Dostawało się kanapki zrobione do
szkoły przez jakąś nadopiekuńczą matkę czy część czyjegoś
kieszonkowego. Oczywiście czas spędzony z nowymi był inny niż
gdybyśmy spędzili go w swoim gronie ale i tak było fajnie. Tylko,
że wtedy powinnam dojść do wniosku, że ci "wagarowicze"
są zbyt dobrze ubrani jak na uczniów pośrednich szkół nowego
Yorku. A i że jest już o wiele za późno na wagary. Ale wtedy
zaufałam kumplowi no i to był błąd.
Gadając
doszliśmy do opuszczonego domu, (no kamienicy raczej, jeżeli
oczywiście w Nowym Yorku takie budynki nazywa się kamienicami), w
której znajdowała się, czule nazwana przez Bana, nasza Baza
Wypadowa. Pierwsze piętro zajmowała inna grupa ludzi, byli
sympatyczni ale trzymaliśmy się oddzielnie. Parter i trzecie piętro
były wspólne, ale parteru nie ruszaliśmy by nie wzbudzać
podejrzeń, zaś ostatnie piętro było tak zruinowane, że nie było
tam po co wchodzić. Natomiast drugie piętro było nasze.
Wchodząc
po schodach spoglądałam na tak dobrze znane mi ściany i twarze
moich przyjaciół. "I co ja bym bez nich zrobiła?" -
Myślałam wtedy.
Weszliśmy
do pokoju. Usiedliśmy na prowizorycznych meblach i każdy z nas wyjął ze swojego plecaka coś w miarę jadalnego. Ban szybko zaznajomił
nowych z naszą sytuacją (myślałam, ze zrobił to już wcześniej)
A oni? Wyciągnęli z plecaków kilka butelek z alkoholem, dwa
bochenki świeżego chleba, kilka tabliczek czekolady i wogle inne
dobra. Nim się zorientowałam już jedliśmy; moja paczka
zakumplowała się z tymi nowymi. Rozmawiali jak by znali się od
zawsze. Coś było nie tak. Pomijając oczywiście to, ze każdy z
nas wypił już przynajmniej kubek jakiegoś piwa czy innego wina.
Nie wiem co to było. Dla mnie smakowało jak jakiś taki zwykły
(dla mnie zwykły = dobry/pyszny/świetny itp.) sok
brzoskwiniowy, nektarynkowy lub pomarańczowy. Nie byłam pewna. A
moi kumple sprzeczali się czy to piwo jakieś-tam czy inne, lub czy
wino półsłodkie czy wytrawne (w co naprawdę wątpiłam).
Nic
nie rozumiałam. Poczułam, że kręci mi się w głowie. Chciałam
powiedzieć Banowi, że chyba pójdę się przewietrzyć czy coś, ale
jak spojrzałam w stronę przyjaciół zobaczyłam, że śmieją się
między sobą, stukają kubeczkami z napojem i są już przynajmniej
trochę pijani. Świat lekko rozmazywał mi się przed oczami ale na
pewno coś jeszcze było nie tak. Wstałam, wymamrotałam, coś, że
wychodzę. Byłam i tak pewna, że nikt mnie nie słucha. Wszyscy
bawili się żartowali i pili. Nie trzeba było się zgadzać na....
-
O tak, pójdziesz z nami- usłyszałam głos za sobą, zdziwiłam
się, że był całkowicie trzeźwy. Odwróciłam się. "Nowi".
Jak ja mogłam nie zapytać ich o imiona? Zawsze pytałam. W ten
sposób poznałam Annie, Bena, Luka... A teraz... Każdy z trzymał
coś w ręku...Rozpoznałam kształt pistoletu. Inny miał w ręku
miecz? Kolejna dziewczyna trzymała coś na kształt kuszy.
-
Chyba sobie żartujecie - powiedziałam pewnie ale poczułam że
strach ściska mi wnętrzności - A to - wskazałam na broń - to są
zwykłe atrapy.
-
Tak? - dziewczyna wyglądała na rozbawioną, uśmiechnęła się
nieprzyjemnie odsłaniając rząd umalowanych na czarno i spiłowanych
zębów - Sprawdzimy? - zapytała. No i zrobiła to czego się w
tamtej chwili najbardziej obawiałam - podeszła do moich przyjaciół.
Wszyscy leżeli na ziemi śpiąc lub mamrocząc coś niezrozumiale.
Dziewczyna przyklęknęła i przyłożyła kuszę (naładowaną!) do
szyi Bana. - A nawet jeśli to atrapa - zaczęła mówić z
zadowoleniem patrząc na moją przerażoną minę (i tu złamałam
pierwszą zasadę życia na ulicy, a mianowicie - Nigdy, przenigdy
nie pokazuj że się boisz!) - To chyba strzał powinien skrócić jego życie, czyż nie? - roześmiała się
-
Dobra - wysiliłam się na spokój - Powiedzcie tylko czego ode mnie
chcecie.
Patrzyłam
na twarze chłopaków, oni zawsze zdradzają w ten sposób więcej
niż dziewczyny. Ale nic. Najgłupsze było to, że nie mogłam
policzyć ilu ich jest. Ban przyprowadził trójkę nowych a teraz
mogłabym założyć się o głowę, że jest ich piątka. Od zawsze
wiedziałam, że picie alkoholu w mojej sytuacji.... Ale coś jeszcze
było nie tak.... To nie było zwykłe rozmazywanie czy dwojenie
obrazu.... Widziałam chyba.... Nie zauważyłam, że ktoś podszedł
do mnie z tyłu. Poczułam tylko ukłucie w lewe ramię i oddalający
się głos: "Jak myślicie, wystarczy?" Ostatnie o czym
pomyślałam to coś tak mądrego jak myśl w stylu "O fajnie,
chyba dostałam strzałkę od grupy ludzi, której nie da
się policzyć, i w której część używa mieczy i kuszy". No
i zemdlałam. Straciłam przytomność. Nie było mnie. Problem
polegał na tym, że tylko przez chwilę.
Ocknęłam
się na schodach. Zdziwiłam się, że któryś z chłopaków po
prostu nie przerzucił mnie sobie przez ramię tylko, że nieśli
mnie między sobą we dwóch. Natychmiast sie wyrwałam - salto do
tyłu. To nie było zbyt przemyślane posunięcie. Nie byłam jeszcze w
pełni przytomna i źle wylądowałam ale szybko doszłam do siebie i
poderwałam się z ziemi. Wyjęłam z kieszeni bluzy i uchwytu przy
dżinsach dwa noże.
"Wystarczy,
że dobrze uderzysz a zabiją każdego człowieka, który chciałby
cię skrzywdzić lub coś czego w ogóle nie powinnaś widzieć" -
takie słowa powiedział do mnie kolega dając mi je. Nie wiem jak
się nazywał. Po prostu wszyscy wołali na niego Ares, od greckiego
boga wojny. To był chyba jego pseudonim. Przecież nikt normalny się
tak nie nazywa. Z resztą większość ludzi z ulicy, których znałam
też posługiwała się przezwiskami. Nawet ja nie używałam swojego
prawdziwego imienia... Ale... Nawet go nie znałam, nie wiedziałam
o sobie nic. Po prostu byłam Kają. A
wracając do tematu chłopak był spoko. Dżinsy, czarna skórzana
kurtka, ciemne przeciwsłoneczne okulary. Miał swój styl. Był
razem z Banem jednym z założycieli naszej grupy. Mało go jednak
znałam. Był z nami może tydzień. Potem po prostu znikną.
Mówili, że miał wypadek na kradzionym motorze lub, że po prostu
zabrali go do poprawczaka. Wszyscy gadali co innego. Tylko kiedyś
przyszedł do nas goniec z kompletnie innej części miasta -
przedstawił się jako Loki. Też miał fajny pseudonim. Chłopak
miał krótkie czarne włosy i taki ... jak to nazwać ... błysk w
oku? Może to przez to takie imię? Odprowadzałam go kawałek drogi
powrotnej. Ostatnie słowa jakie od niego usłyszałam to było coś
w stylu "Chcesz wiedzieć gdzie wcięło Aresa? Wiesz co? Powiem
ci. Wrócił do swoich, na Olimp. Tam będzie mu lepiej. Ja też
powinienem już wrócić do Asgardu... No o cześć!" I w tym
momencie nagle wyciął takiego sprinta.... Z naszej grupy nikt tak
nie biegał. I nic, wróciłam. A teraz stałam z tymi pamiętnymi
nożami w rękach i obiecywałam sobie, że nikt nie skrzywdzi ani
mnie, ani moich przyjaciół.
-
Nawet nie próbuj - nie słyszałam jak dziewczyna podeszła do mnie
z tyłu ale teraz stałą za mną i przykładała mi coś ostrego do szyi - Nie próbuj się ruszać - wysyczała - Mogę
dostarczyć cię żywą lub martwą. Którą opcję wybierasz? - Nie
odpowiedziałam nic. Myślałam gorączkowo czego Ci ludzie ode mnie
chcą - Odpowiedz! - wrzasnęła dziewczyna a ja poczułam, że po
karku spływa mi strumyk krwi.
-
Wolę żyć - odpowiedziałam - ale żyć jak człowiek, a nie.... -
Strumyk krwi zwiększył się, czułam jak spływa mi po plecach
plamiąc moją biało-beżową bluzkę.
-
Słyszycie? - usłyszałam głos dziewczyny - jeszcze chce walczyć!
Zabierzcie jej broń! -
Podeszło
do mnie dwóch kolesi. Posłusznie oddałam im broń. Zastanawiałam
się czy nie widzę moich noży ostatni po raz ostatni. Gdy odeszli
dziewczyna pchnęła mnie. Myślałam, że dam radę się utrzymać
ale upadłam na kolana.
-
No jesteś gotowa - powiedziała - ten z którym masz rozmawiać... -
tu zacięła się na chwilę - Z nim rozmawia się z punktu widzenia
sługi - dodała po chwili ale sama stanęła za mną trzymając ostrze przy mojej szyi.
Słyszałam
jak mamrocze jakieś niezrozumiałe słowa a potem nagle podłoga
zaczęła wirować i podniósł się z niej ciemny płomień. Po
chwili przybrał on kształt człowieka. Miał on czarny płaszcz i
koronę na głowie. Nie widziałam jego dokładnego kształtu, był
jak utkany z dymu i mgły. Po chwili odwrócił się w naszą stronę.
Poczułam na sobie świdrujące spojrzenie i to, że ucisk noża na
mojej szyi maleje. Dziewczyna ukłoniła się czarnej postaci i
odeszła kawałek. Skinęła głową na pozostałych. Spojrzałam na
ciemną postać a gdy spojrzałam w drugą stronę już ich nie było.
Jedynie na podłodze leżały moje noże. Po chwili usłyszałam
odgłos zamykanych drzwi.
-
Tak - ciemna postać wpatrywała się we mnie uważnie - istotnie to
Ty. Krew z mojej krwi, myśl z mojej myśli, pustka z mojej pustki,
czas z mego czasu. Witaj córeczko. - po tym jak te niewiadomo co
powiedziało te słowa cały, dosłownie cały, mój świat zawalił
mi się na głowę - Jestem Kronos - przedstawiła się ciemna postać
- A ty - wskazał palcem na mnie - jesteś moją córką. Oczywiście
nie dosłownie. Zostałaś zrobiona z części moich szczątków
strąconych przez moje dzieci do Hadesu. - czarna postać
kontynuowała swój monolog - Oczywiście masz jednak swoją
osobowość, charakter, myśl i umysł oraz ból...
-
Wait - prawie krzyknęłam - Kronos, Hades, to przecież legendy.
-
Jeżeli coś to mity - poprawiła mnie czarna postać - ale są one
prawdziwe
-
Nie, nie, nie! - Zerwałam się z podłogi - skąd pewność, że nie
jesteś po prostu wytworem mojej dość bujnej wyobraźni oraz kilku
kubków alkoholu? A nawet jeśli... A nawet jeśli to prawda.... To
ty jesteś przecież ten zły - "Ale znalazłaś rodzinę"
mówił równolegle mój głos w głowie - Gdzie jest haczyk? -
spytałam bardziej opanowana.
-
Nie masz duszy - Kronos spokojnie wpatrywał się w moją twarz - Gdy
umrzesz po pewnym czasie odrodzisz się na nowo, tracąc wszystkie
wspomnienia i tak dalej. Tłumaczenie ci tego po raz kolejny jest
zbędne. Ale wiedz, ze mam nad tobą dużą kontrolę, jakkolwiek byś
się nie ukryła znajdę cię
-
Kłamiesz... kłamiesz... - powiedziałam przerywając mu - To tylko
sen, jeden z tych głupich snów, w których za wykonanie zadania
mogę spełnić marzenia - krzyknęłam.
Nie
myślałam racjonalnie. Czułam jak ogarniają mnie emocje. Kolejno
gniew, strach, złość i w kółko. Świat rozmazywał mi się
przed oczami, kręciło mi się w głowie i czułam, ze po moich
policzkach płyną łzy.
-
Dość - wyszeptałam - proszę - Wszystko minęło. Zorientowałam
się, że klęczę na podłodze a przede mną stoi czarna postać.
-
Zadowolona z prezentacji? - spytał - To żebyś wiedziała, jak byś
chciała mnie...
-Czego
ode mnie chcesz?! - przerwałam mu. Wstałam z klęczek i podeszłam
kawałek, schyliłam się i podniosłam z ziemi swoje dwa noże. Po
chwili Kronos odpowiedział.
-
Zabij pięć osób - powiedział - synowie i córki bogów.... 12
domów.... - mówił bardzo cicho i do moich uszu dochodziły tylko
skrawki zdań. Ale wiedziałam o czym mówi. W mojej głowie pojawił
się obraz miejsca do którego mam dotrzeć i jego dokładne
współrzędne. Wiedziałam co mam robić ale cały czas miałam
wątpliwości
-
Tylko, ze ja nie chce nikogo zabijać. - powiedziałam - Zabijanie -
wzdrygnęłam się - jest po prostu złe. - Chwilę czekałam na
odpowiedź tytana
-
Albo.... albo, masz ludzi na których ci zależy - zrozumiałam
groźbę
-
Ktoś konkretny? - spytałam zrezygnowana.
W
odpowiedzi usłyszałam tylko trzy słowa "czas do jutra"
Pokręciłam głową całkowicie załamana. Spojrzałam na noże
trzymane w dłoniach. Czy mam prawo podejmować taką decyzję?
Spojrzałam na schody i zbiegłam nie odwracając się. Po chwili
wyszłam z budynku. "Szerokich łowów" żegnał mnie
szept.
Przebiegłam
przez ulicę i zaczęłam biec przez miasto. Mijałam kolejne bloki i
domki jednorodzinne. Po jakimś czasie zabudowa zaczęła się
przerzedzać, niebo zaś zachmurzyło się. Gdy dotarłam na obrzeża
miasta byłam tak zmęczona..... Tak bieg przez miasto zajął mi ze
trzy godziny. Zatrzymałam się i spojrzałam w niebo. Będzie jasno
jeszcze przez następną godzinę czterdzieści. A ja mam jeszcze
dotrzeć do tego nieszczęsnego obozu, wejść tam i zabić pięć
osób? Kompletna paranoja. Rozejrzałam się dookoła. Kompletnie nie
wiedziałam co robić. A mam jeszcze..... Ach... Przez te trzy
godziny drogi przemyślałam trochę tą zwariowaną historię. Czy to w ogóle ma sens? Normalnie wróciłabym do "domu" gdyby nie
to, że w mojej głowie, cały czas, jasno świeciły współrzędne
obozu herosów. Eh... Chyba będę musiała to zrobić. Nie wiem.
Śmieszne tylko było to, że w tej chwili czuła raczej rozbawienie
niż strach. Jest jakaś 18 a ja stoję sobie najnormalniej w świecie
na poboczu szosy prowadzącej do Nowego Yorku. Przydałaby się
pom..... Hmm... Do obozu jest jeszcze jakieś.. Aaa... Za długo
żeby iść pieszo. Swoją drogą powinien być tu gdzieś przystanek
autobusowy E13 czy coś. Rozejrzała się. Jest! Jakieś 400 metrów
ode mnie. Czemu nie zauważyłam wcześniej? Kilka minut i byłam już
koło niego. Sprawdźmy rozpiskę... Autobus z Nowego Yorku powinien
być za jakieś 30 minut lub półtorej godziny. No to sobie
poczekam... Ale za to trzeba będzie iść tylko godzinę. Tak...
Plan był dobry. Teraz musiał tylko przyjechać autobus.
Nagle
ciszę za mną rozdarł ryk. Zza drzew wyleciał postacie na pegazach
gonione przez jakieś ciemne skrzydlate coś. Po chwili do tamtych
dołączyły inne. Niektórzy jeźdźcy trzymali w rękach pochodnie,
inni broń. Widziałam strzały wypuszczane w kierunku potwora i jego
bardziej lub mniej poważne rany. Bestia wyraźnie traciła siły.
Jednak nie tylko ona znajdowała się w złej sytuacji. Widziałam
pegazy rozpaczliwie umykające spod jej szponów i unikające jej
zębów. Bitwa na niebie trwała a ja przyglądałam się
zafascynowana. Gdy doszłam do dość głupiego wniosku, że fajnie
by się to oglądało na dużym ekranie coś się zmieniło. Jeden z
jeźdźców wbił włócznie w czułe miejsce na skrzydle potwora.
(nie, tak naprawdę nie znam się na anatomii skrzydlatych stworów,
wnioskuję jedynie po reakcji - ryku jaki potem z siebie wydała
bestia i to, że natychmiast opadła na ziemię) Pegazy również
wylądowały. Kilka osób zeszło i zadało bestii jeszcze kilka
obrażeń. Po chwili wszyscy odlecieli. Rozejrzała się, czułam się
jak wybudzona z transu. Pobiegłam w stronę stwora. Nie wiem czemu
nie zareagowałam wcześniej. Wyrzucałam z siebie, że to na pewno
byli oni.. no z tego głupiego obozu... Potwór miał zamknięte
oczy, wyglądał jaki taki bardzo typowy smok. Łuski, pazury,
skrzydła. Gdy podeszłam jeszcze bliżej zauważyłam wiele raz na
jego ciele. Nie łatwiej było go zabić, po prostu? Szybciej?
Patrzyłam, z obrzydzeniem, na przekłute w wielu miejscach strzałami
skrzydła i łapy. W ogonie tkwiło z pół tuzina włóczni. Łapy
smoka były w wielu miejscach poparzone. Po pazurach spływała krew,
tylko że to nie była krew besti...
Przyznam
nie zbyt przemyślałam to podejście do smoka. No i stało się.
Bestia otworzyła oczy. Wyglądało to mniej więcej jak w tych
wszystkich filmach fantasy, w których za stojącym tyłem bohaterem
otwiera się, wielkie ziejące nienawiścią oko. Tylko, w tym
wypadku to nie był film w kinie a ja stałam zwrócona twarzą do
potwora. Odskoczyłam przestraszona i wyciągnęłam broń.
Oddychałam płytko i szybko. W każdej chwili była gotowa
odskoczyć i rzucić się do ucieczki. Patrząc jednak w oczy
smoka... Nie, smoczycy... Czułam, że skądś ją znam. Jeśli
Kronos mówił prawdę (proszę zwrócić uwagę na "jeśli")
to mogłyśmy się spotkać wcześniej. Opuściłam broń zdając
sobie sprawę, że smok i tak może mnie zabić w każdej chwili.
Smoczyca patrzyła na mnie łagodnie. Miałą piękne złote oczy.
Schowałam noże do kieszeni cały czas patrząc na smoka.
Zastanawiałam się czy mogę się z nią porozumieć, może rozumie
mowę lub czyta w myślach? (wybaczcie, po spotkaniu z Kronosem moje
myśli chodziły po dziwnych ścieżkach np. jak pogadać z potworem
którego przed chwilą strącili z nieba jeźdźcy na pegazach?)
Smoczyca wypuściła z pyska obłoczek dymu. Gdy tylko dotkną on
mojej skóry zalała mnie fala obrazów.
Widziałam
siebie lecącą na czarnym smoku. Za mną leciało sześć innych
postaci. Wydaje mi się, że jedna z nich leciała na gryfie, smok
kogoś innego był biały. Ale nie wiem, obraz zmienił się tak
szybko...
Zobaczyłam,
że byłam w jakiejś jaskini, koło mnie stał mężczyzna w
czarnej koronie.
-
Jesteś pewna? - mówił -To poważna decyzja, potem nie będzie
odwrotu.
Po
chwili usłyszałam swój głos.
-
Tak, wiem. Ale chyb atak będzie lepiej. Nie chce już nikogo
skrzywdzić, Hadesie. Ani tu, ani tam.
Zanim
zdążyłam się zastanowić co mogą znaczyć te słowa obraz znów
się zmienił. Zobaczyłam centaura galopującego przez las i
usłyszałam dziewczęcy głos.
-
Ej! Chejronie! Zaczekaj na mnie! -
Stary
centaur zatrzymał się i po chwili dobiegła do niego inna
kobieta-centaur. Ze zdziwieniem rozpoznałam siebie
-
Znowu go słyszałam - powiedziała ja z wizji - To się musi kiedy
skończyć! -
Potem
obrazy zaczęły się zmieniać tak szybko, że prawie ich nie
widziałam. Dostrzegła siebie na grzbiecie hipokampa, góry,
jaskinie, wielkie pola bitwy usiane martwymi ciałami, wnętrza
więzień. Słyszałam głosy ludzi: śmiech i płacz, krzyki bólu i
radości zwycięstwa. Najstraszniejsza była świadomość, że ja
znam wszystkich właścicieli tych głosów oraz miejsca, które
odwiedzam. Po kilkudziesięciu sekundach obrazy rozmyły się a ja
znowu znalazłam się na przeciwko smoczycy. Patrzyłam jej w oczy.
-
Kim ja jestem? - wyszeptałam.
W
ostatnie kilka godzin cały mój świat legł w gruzach. Straciłam
przyjaciół, okazało się, że jestem androidem zrobionym ze
szczątków jakiegoś psychotycznego tytana, od którego dostała
misję zabicia pięciu półbogów. Znalazłam ranna smoczycę
prawie zabitą przez (jakiś głupich) pegazich jeźdźców. I do
tego dostałam pokaźną liczbę wspomnień, z których nic nie
rozumiałam... Po prostu cudownie! Smoczyca patrzyła na mnie
łagodnie.
-
Znowu żyjesz - usłyszałam w głowie głos - nawet nie wiesz jak
się cieszę..
-
To ty mówisz? - szepnęłam, byłam tak zmęczona i obolała, że
czułam, że nawet to mnie nie zdziwi. W odpowiedzi smoczyca
delikatnie skinęła łbem.
-
To ja - usłyszałam ponownie głos
Pokręciłam
głową, moje spojrzenie padło na rany smoczycy.
-
Ty umierasz - powiedziałam - ja... - kompletnie nie wiedziałam co
robić, co powiedzieć. Pomóc? Kompletnie nie wiedziałam jak i po
co. A po za tym... Smoków w mitologii greckiej nie był, co nie?
Chyba, że byłam jakaś niewyedukowana (możliwe). Były gryfy,
montykory lub mantikory i chimery (nigdy nie wiedziałam, ale była
chyba jakaś różnica. Jedne to były lwy z ogonami skorpionów, a
inne lwy z głową kozy i lwa oraz ogonem jako wąże. Chyba?),
gryfy, pegazy, meduzy, drakoiny ale smoków nie. Smoczyca zdawała
się odczytywać moje myśli.
-
Nie jesteś z tąd, ja też nie. - usłyszałam myśl cichszą niż
poprzednie - Przybyłam za wcześnie... Zawiodłam.. Musisz
-
Nie wiem o czym mówisz. - przerwałam nic nie rozumiejąc - To...
Jestem córką tego tytana czy nie? Nie wiem o czym mówisz -
powtórzyłam - ale nie zawiodłaś, jakkolwiek umówiłaś się z
poprzednią mną to... - dodałam nie kończąc.
-
Naprawdę nic nie pamiętasz? - smoczyca wydawała się przygnębiona
-
Kim jesteś? Kim ja jestem? - odpowiedziałam
-
Mogę dać ci tylko jedną radę - głos smoczycy cichł z każdym
kolejnym słowem - Udaj się do Hadesu.
Jej
oczy przymknęły się a ciało zaczęło akby parować, znikać
zmieniając się w pył. Poczułam łzy na policzkach. Choć wogle
nie znałam tego stworzenia uwierzyłam, że mogło mi być kiedyś
bliskie, że mogę przeciwstawić się tytanowi. Pytanie było proste
- Co robić dalej?
Usłyszałam
dzwięk zbliżającego się pojazdu. Spojrzałam w stronę drogi. Do
przystanku zbliżał się autobus a ja była w ... eee ... znaczy
daleko. Nie zdążę na bank. No ale od czego ma się nogi. Nie
odwracając się pognałam w stronę przystanku. Jakoś w połowie
drogi zorientowałam się, że autobus nie odjeżdża (a powinien).
Minuta i byłam na miejscu. Drzwi pojazdu otworzyły się a z
szoferki popatrzył na mnie nie kto inny jak mój stary znajomy -
Ares. Od naszego ostatniego spotkania musiało minąć serio dużo
czasu ponieważ z szesnastoletniego chłopaka wiecznie kradnącego
motory wyrósł (chyba) ktoś serio fajny. Teraz wyglądał doroślej,
taki typowy zbuntowany dwudziestolatek. Zmienił się, zapuścił
nieco włosy wcześniej obcięte na rekruta, wydoroślał na twarzy.
Jak widać dostał też prawko i dość fajną pracę a to już coś
znaczyło. Ewentualnie... Ta gatka z Olimpem jest prawdziwa a po tym
co widziałam była tylko jedna odpowiedź.
-
Wsiadasz, nie wsiadasz? - musiałam trochę długo stać przed
drzwiami i mieć serio niemądrą minę bo kierowca patrzył na mnie
dziwnym wzrokiem.
Pokiwałam
szybko głową i wsiadłam do pojazdu. Drzwi zamknęły się.
Rozejrzałam się po autobusie - był pusty (dziwne, a raczej bardzo
dziwne), zajęłam jedno z pierwszych miejsc jak najbliżej wejścia
(a przez to i kierowcy). Autobus zaczął jechać.
-
Skoro to wszystko prawda, no ta gadka z Olimpem - zaczęłam mówić
zaraz jak usiadłam - to czy ty jesteś - urwałam nie kończąc
zdania.
-
Bogiem - dokończył za mnie on - ale przez małe "b". To
ważne. - odwrócił się do mnie wypuszczając z ręki kierownicę.
- Ile już wiesz? - zapytał wprost.
Jedyne
co mogłam z ciebie wyksztusić to zapytanie czy nie powinien patrzeć
na drogę. Chłopak w odpowiedzi machną ręką
-
Jedzie sam - powiedział - to pojazd Apolla. Kieowca służy tu
tylko... jakby to ująć ... dla wyglądu. -
Pokiwałam
głową
-
To wszystko prawda? Jesteś Aresem, bogiem wojny?- spytałam wiedząc,
ze odpowiedź w 99% przypadków będie prawdziwa - I to, że jestem
androidem ze szczątków Kronosa? Oraz Olimp, ta cała gadka, to
wszystko...- poczułam,ze po moich policzkach płyną łzy.
Natychmist wytarłam je, ze złością, wierzchem dłoni -
Przepraszam - mruknęłam - miałam naprawdę długi dzień
Ares
pokiwał głową
-
Androidy płaczą, ja zostaje pokonany w walce przez półboga -
przez chwilę jego twarz stężała a potem uśmiechnął się
łobuzersko - Co się dzieje z tym światem? -. Pomyślałam, ze gdyby nie ciemne okulary dostrzegłabym
w jego oku ten bysk.
No
i powiedziałam mu o wszystkim, co mi się dziś przydarzyło. A on tylko
słuchał i co jakiś czas jego brew wędrowała do góry ze
zdziwnienia. Gdy skończyłam ściągną z oczu czarne okulary i
popatrzył mi w oczy. Spojrzałam w jego puste palące się ogniem
oczodoły i dostrzegłam w nich coś na kształt współczucia (jeśli
bóg wojny jest do tego wgl wstanie, proszę zwrócić uwagę na
"jeśli")
-
No nic - odezwał się - Nikogo zabijać nie będziesz to jasne. A ci
jak to nazwałaś pegazi jeźdźcy, rzeczywiście byli z Obozu. A smok
to musiał być... - zamyślił się - Aż dziwne, że Hades pozwolił
sobie na utratę ... Jemu chyba serio zależy - sporzał na mnie - Na
pewno wszystko rozumiesz, prawda? - uśmiechną się patrząc na moją
minę - Pogadasz z jakimś... Albo od początku. Generalnie to, że
zabieram cię do Obozu jest oczywiste. Jest dość późno - (oto
jakimi słowami kwituje się godzinę dopiero 20 z kawałkiem) - Jak
dotrzemy wszyscy będą już spali. - kontynuował niewzruszony -
Podrzucę cię do swojego domku - (te uczucie kiedy uświadamiasz
sobie, że ten koleś ma całą masę nieślubnych dzieci z kobietą, a ty znajdujesz się z nim sama w jakimś
pojeździe, którym jest rydwan słońca należący do Apolla) - A
jutro będziesz musiała się dogadać z jakimś dzieciakiem Hadesa, by cię zabrało do podziemi. A i lepiej żeby o twoim pochodzeniu
też nikt nie wiedział. - zaznaczył - Tylko to jest serio ważne bo
Hades rzeczywiście czegoś od ciebie chce. Pewnie chodzi o
przeszłość - pokręcił głową - Nie wiem.
-
Kim byłam w przeszłości? - odważyłam się zadać pytanie
nurtujące mnie już jakiś czas.
-
Nie mnie to tłumaczyć - usłyszałam w odpowiedzi - Pogadasz z kimś
kto się zna to się dowiesz. - I tyle - No ale mogę ci powiedzieć,
że bardzo zła to nie byłaś - uśmiechną się łobuzersko ale w
jego oczach było widać wspomnienie dawnego bólu. A może mi się
tylko tak wydawało.
-
Będziemy za jakieś 20 minut - powiedział po kilku sekundach - Ale
ten wóz jest wypożyczony co do minuty więc będziemy musieli
wysiąść wcześniej. - dodał.
Zgodnie
z jego słowami czekoło mnie przynajmniej 15 minut wędrowania po
lesie. No poprostu super. Minęło kilkanaście minut ciszy. Nie wiem
czemu żadne z nas nic nie powiedziało, ale ja byłam tak zmęczona
jak nigdy. Pewnie chodziło o to. Chyba musiałam na chwilę
przysnąć, bo gdy się ocknęłam, Aes potrząsał mną delikatnie.
-
Chodź idziemy - mówił - kimniesz się na miejscu. - No i co,
posłusznie wstałam; wysiedliśmy z pojazdu - Chodź, to niedaleko -
pocieszył mnie chłopak patrząc na moją zbolałą minę.
-
Ramię mnie boli - syknęłam, bo doszłam do wniosku, że gadka o
zakwasach, zmęczeniu i takich tam była by trochę nie na miejscu.
A
po za tym, ramię rzeczywiście dotkliwie dokuczało mi od pewnego
czasu. Zrezygnowany chłopak kazał mi pokazać rękę. Odwinęłam
rękaw powstrzymują grymas bólu, jego twarz natychmiast stęrzała.
-
To tylko kilka kilometrów, chodź - powiedział poprostu, i zaczął
iść. No a ja pognałam za nim.
Swoją
drogą wyglądał całkiem fajnie tak idąc. Lekko zgarbiony z łapami
w kieszeniach. Normalnie jak postać z jakiś bajek czy anime. Albo
raczej z mitów - uśmiechnęłam się do siebie.
Nagle
ciszę za nami przedarł ryk (to był już drugi raz tego dnia!).
Odwróciłam się. W naszą stronę biegło coś. A te "coś"
wyglądał jak jeden z z Potworów.
-
Ee! - Ares przywołał mnie do rozsądku - Nie gap się tylko
biegnij! Życie ci niemiłe? - I nie mając zbytnio innego wyjścia
wyrwaliśmy do przodu.
-
Co to jest, na Hadesa? - krzyknęłam w biegu. (przyznam się
szczerze, nie wiem skąd w tamtej chwili wziął mi się w głowie
ten piękny epitet (jeśli to epitet), ale no cóż, to było wtedy
właściwe.)
-
Orszak powitalny! - odkrzyknął po chwili on.
Po
tych trzydziestu sekundach biegu czułam, że nogi bolą mnie jak bym
przebiegła maraton.
-
Do ... - zmiełam w ustach przekleństwo - Co to jest!? - krzyknęłam
po chili jeszce raz. Z trudem łapałam oddech - To jest potwór,
prawda? - próbowałam dogonić Aresa ale on cały czas biegł kilka
kroków prze de mną - A czy ty, jako bóg Olimpu, nie powinieneś
przypadkiem z potworami walczyć? A nie uciekać jak tchórz? -
odwróciłam sięw biegu, mantykora (tak, teraz miałam pewność,że
to była mantykora) nas doganiała - Czy ty w ogóle słuchasz?! -
krzyknęłam do chłopaka ponownie.
-
Możesz się wreszcie (do cholery) zamknąć? - odkrzyknął on,
odwrócił się na chwilę. Przez ułamek sekundy widziałam jego
twrarz. Wykrzywiał ją grymas złości, i bezsilności? W oczach
płoną ogień. - Gdyby nie ty - sposób w jaki zaakcentował "ty"
niezbyt mi się podobał - to coś dawno by nie żyło, wierz mi!
-
To nie mógł byś przyjąć jakieś boskiej postaci czy coś? - nie
wiem czy mówienie tego w tej chwii było mądre ale...
-
Gdybym przybrał, jak to nazwałaś boską formę - chłopak zaśmiał
się diabolicznie - spaliłbym na popiół wszystko w promieniu
przynajmniej kilometra Łącznie z tobą! A tego to bym sobie nie wybaczył! - odkrzyknął po krótkiej chwili w odpowiedzi.
Odwrócił
się na sekundę i przez moment ujrzałam jego twarz. Zakład, że
uciekanie przed mantykorą również nie przypadło mu do gustu.
Rozważanie, czy Aresowi podoba się ucieczka przed mantykorą czy
też nie, oraz co miały znaczyć jego ostatnie słowa, nie wyszło
mi na dobre. Podwinęła mi się noga (głupi, głupi, głupi
korzeń!), poleciałam na twarz. Zanim wstałam Ares już przy mnie
był.
-
Żyjesz dziewczyno? - spytał pomagając mi wstać. Chwyciłam podaną
dłoń i podniosłam się z ziemi.
-
A mantykora? - wyszetałam. Wszystko mnie bolało, kręciło mi się
w głowie.
-
Nie - zaczą mówić Ares gdy ostro zakończony kolec wbił mu się w plecy. Nad jego głową pojawił
się pysk potwora. Popłynęł ichor, a na jego twarz
wstąpił wyraz niedowierzania, zaskoczenia i złości. Roześmiał
się. - Powinna już nie żyć -
wychrypiał sięgając rękami do do wystającego z brzucha kolca
jadowego. Gdy tylko jego dłonie go dotknęły, rozsypał się w
proch. Również łeb potwora spopielił się brudząc na szaro
nieskazitelnie czarną kurtkę Aresa. Po chwili cała mantykora
zmieniła się w popiół.
-
Przepraszam - powiedziałam. Czułam się winna. Gdyby nie ja...
Patrzyłam
na wypływający z rany Aresa złoty płyn, który po chwili kontaktu
z powietrzem zmieniał kolor na czerwony odcień wina. Ichor - krew
bogów Olimpu.
-
Martwisz się - powiedział Ares najspokojniej na świecie, ale na
jego twarzy malował się trudno skrywany ból. Podniósł rękę, i
delikatnie chwycił mój podbródek podnosząc go w góre by moje
oczy patrzyły idealnie w jego. Czarnych okularów, w czerwonych
oprawkach, już nie miał. - Niepotrzebnie - dodał - Jestem bogiem,
zapomniałaś?
Twarz
miał umazaną we krwi: swojej i potwora, ale ja wyglądałam pewnie
równie słabo. Jego oczy miały odcień ciemnego czerwonego wina
(nie pytać skąd wiem jak wygląda wino). Wyrażały tyle emocji, że
nie byłam w stanie odczytać wszystkich. Siła i bezsilność, chęć
zemsty a jednocześnie skrywana łagodność, wola walki, pragnienie
władzy a jednocześnie wielki spokój i strach. To wszytsko płonęło
w jego oczach żywym ogniem. Założę się, że gdybym ośmieliła
się wtedy dotknąć jego oczu sparzyłabym dłoń.
-
Nie bój się, słyszysz? - powiedział on potrząsając mną.
Nie
wiem kiedy jego ręka znalazła się na mojej talii a druga chwyciła
moją. Miał dłoń lepką od krwi i potu.
-
Chętnie ukradłbym ci teraz pocałunek - stwierdził z rozbrajającą
szczerością - Ale chyba wolę dostać go od ciebie gdy się na
powrót pozna... - niedokończył. Delikatnie zdjęłam jego rękę
ze swojej talii, ale zatrzymałam jego dłoń w swojej.
Zalała
mnie fala wspomnień. Przed oczami widziałam siebie w rydwanie
ciągniętym przez siwe konie. Koło mnie przemkną rydwan ciągnięty
przez idealnie czarne rumaki. Nie widziałam jeźdźca ale dałabym
głowę, ze to był on. Obraz rozmył się ale natychmiast zastąpił
go inny. Widziałam siebie wewnątrz celi i Aresa stojącego w
otwartych drzwiach.
-
Chodź - mówił on - przecież - w odpowiedzi podeszła do niego i
uderzyłam go z liścia w twarz.
-Nie!
Rozumiesz? Nie!- wrzasnęłam - Poprostu nie! Ale ty tego nie możesz
zrozumieć. Nie możesz tego pojąć! - wypchnęłam go z
pomieszczenia i zatrzasnęłam drzwi. Pochyliłam głowę.
Wiedziałam, że po twarzy dawniej mnie, płyną łzy.
Potem
znalazłam się na oceanie. Płynęłam a kilkanaście metrów ode
mnie toną płonący żaglowiec. Słyszałam krzyki ludzi. Potem
zobaczyłam wspomnienia zaczęły zmieniać się bardzo szybko.
Widziałam te same miejsca, które pokazała mi smoczyca ale koło
mnie zawsze stała postać Aresa. W każdej wizji był inny. Raz
ubrany w pełną zbroję, z wielkim obusiecznym mieczem w dłoni a
raz poprostu w dżinsach i skurzanej kurtce, z karabinem
przewieszonym przez plecy. Czasem pojawiały się też inne osoby.
Rozpoznałam po złotych lokach Apolla, i Artemidę po licznym gronie
łowczyń i łuku przewieszonym przez plecy, Afrodytę po niezwykłej
urodzie, i Atenę po tarczy z głową meduzy i sowie siędzącej jej
na ramieniu. Ale to właśnie Ares był postacią pojawiającą się
przez cały czas. W bitwach walczyłam u jego boku a w czasie uczt na
Olimpie on siedział po mojej prawej stronie. Zamrugałam oczami
odganiając obrazy. Miałam pewność.
-
Ja cię już znam, prawda? - powiedziałam i pocałowałam go w
policzek. W odpowiedzi Ares scisną delikatnie moje dłonie.
-Musimy
iść - szepną patrząc mi w oczy, po chwili spuścił wzrok.
Delikatnie puściłąm jego ręce.
-
Chodźmy - odpowiedziałam.
Do
obozu doszliśmy, już bez większych trudności. Minęliśmy plac
ćwiczeń i kilka budynków: stajnie (to konie mieszkają w
stajniach, prawda? Bo ja widziałam chyba pegazy ale...) kuźnię (tak
to była kuźnia, nie wiem czemu to wiedziałam) arenę wyglądającą
jak mini Koloseum. Potem doszliśmy do centrum obozu. Stał tam
rządek (to nie był rządek, budynki były raczej ustawione w grecką
omegę ale co to za różnica) wszelakiej maści domków. Choć nie
widziałam ich dokładnie (noc, ciemno, chmury na niebie, tak dla
tych, którzy pytali dlaczego) dałabym głowę, że każdy jest
inny. Mijaliśmy kolejne domki gdy Ares zatrzymał się przy jednym z
budynków, z metalową tabliczką z liczbą "5" koło
drzwi.
Budynek
był czerwony, poprawka - jaskrawoczerwony. Tak szczerze, to farba
wyglądała jak by malujący domek ludzie wylali ją poprostu na
ścianę i roztarli rękoma, ale ciemno było, mogłam źle widzieć.
Zwracam honor jeśli domek Aresa jest najpiękniejszy w obozie (w co
i tak szczerze wątpię) Przez dach budynku biegł drut kolczasty, a
nad drzwiami powieszona była wypchana głowa dzika.
-
No to jesteśmy na miejscu - powiedział chłopak - Zastawie cię
tutaj. Niby nie jesteś moją córką... ale nie chce robić dramy w
domku dla nieokreślonych czy jak tam im. Prześpisz się w nim i tak
wystarczająco długo. - zapukał do drzwi nie zwracając uwagi na
lekkie zmieszanie na mojej twarzy.
A
i jeszcze jedno. Słowa zapukał niezbyt oddaje to co zrobił,
powinnam raczej powiedzieć głośno załomotał pięścią w drzwi.
Przez
chwilę nic się nie działo. A potem za drzwiami słychać było
jakieś przekleństwa i odgłosy szamotaniny. Ares nie zwracając na
to zbytnij uwagi najspokojniej w świecie wyją z kieszeni kurtki
ciemne okulary i założył je sobie na oczy. Moje spojrzenie
powędrowało do drzwi, cały czas nikt nam nie otworzył. Spojrzałam
pytająco na Aresa i o mało nie zrobiłam kroku w tył. Nie
wyglądał już jak mój były kolega z ulicy. Rysy jego twarzy
delikatnie się zmieniły, cały czas był przystojny ale teraz w
nieco inny, okrótny i dziki sposób. Po za tym był ode mnie wyższy.
I o ile wcześniej różnica wynosiła maksymalnie kilka centymetrów
to teraz było to przynajmniej 3/4 głowy. Wyglądał jak taki
zbuntowany motocyklista bez żadnych zasad, w wersji hard. To apropos
tego, że świat jest serio dziwny.
Drzwi
otworzyły się z cichym jękiem zawiasów ukazując grupkę osób.
Część osób stała w drzwiach, inne siedziały na łóżkach lub
stały poprostu wewnątrz pomieszczenia. Wszyscy byli w piżamach,
niektóre dziewczyny narzuciły, na bluzki kurtki lub bluzy (morro).
A i jeszcze jedno, każdy trzymał w ręku miecz lub włócznie.
-
Cześć - powiedział krótko Ares. Ton jego głosu wskazywał bardzo
jasno, ze nie należy z nim zadzierać.
-
O, tata - głos dobiegł z wnętrza pomieszcenia i po chwili do drzwi
dopchną się wysoki rudowłosy chłopak.
-
Yyy... cześć - dodała inna dziewczyna. Po chwili wszyscy opuścili
broń.
-
Co tam u was? - zapytał Ares. któraś z dziewczyn zdąrzyła nawet
otworzyć usta gdy on po prostu machną reką i dodał coś w stylu -
Nieważne, i tak mnie to mało obchodzi. - wskazał palcem na mnie -
Wpuście ją. Niech prześpi się jedną noc... Już nie chciałem
robić dramy u nowych - w odpowiedzi kilak osób uśmiechnęło się
niezbyt przyjemnie.
Po
chwili przesunęli się i weszłam do środka. Odwróciłam się
patrząc na Aresa.
-
No to skoro wszystko zrobione, znaczy mogę już iść- skinął delikatnie głową w moją stronę, odwócił się i
odszedł wtapiając się w noc.
-
Okeeej... - powiedział któryś z chłopaków głośno wypuszczając
powietrze.
Czułam
na sobie spojrzenie wszystich osób. W końcu jedna z dziewczyn
przełamała milczenie.
-
Jestem Adria - powiedziała - A to są... - w tym momencie
przedstawiła mi wszystkich. Przyznam się bez bicia - nie
zapamiętałam nic. - A ty jesteś... - zaczęła pytanie.
-
Kaja - odpowiedziałam nie wiedząc co mówić dalej.
Kilka
osób pokiwało głowami w odpowiedzi.
-
Dobra - powiedziała na powrót Adria (zakład, że to było jakieś
zdrobnienie czy pseudo) - Więc wszyscy wracać spać - omiotła
wzrokiem towarzystwo - a ja ci zaraz wszystko pokażę, dam ci czyste
ciuchy czy coś - dodała patrząc na mnie.
Kilku
chłopaków roześmiało się nieprzyjemnie, a ja doszłam do
wniosku, że wolę nie wiedzieć jak w ten chwili wyglądam. Adria
nałożyła buty nie trudząc się ich zawiązywaniem i skinęła na
mnie głową. Wyszłyśmy z budynku.
-
Wyglądasz okropnie. - zagaiła rozmowę - Toalety, prysznice i tak
dalej, są tam - wskazała ręką budyneczek. - Przyniosę ci rzeczy,
spotkamy się na miejscu - dodała i odeszła w drugą stronę.
No
i poszłam. Otworzyłam drzwi. W środku było wilgotno, duszno,
gorąco i ciemno. Zapaliłam światło. (Co za głupiec umieścił
włącznik tak daleko od drzwi?) Podeszłam do umywalki i spojrzałam
na swoje odbicie w zawieszonym nad nią lustrze. - Rzeczywiście,
wyglądałam okropnie.
Wyjęłam
z kieszeni bluzy noże i położyłam je na umywalce, bluzę zdjęłam
i rzuciłam na podłogę. Westchnęłam ciężko patrząc w lustro.
Włosy miałam w totalnym (może aż tak źle jednak nie było?)
nieładzie, twarz w kropki z zaschniętej krwi. Dodatkowo na
podbródku cały czas miałam czerwony odcisk palców Aresa. Gdy
spojrzałam na bluzkę poczułam się jeszcze gorzej. Jeszcze
dzisiejszego rana beżowy materiał teraz był brudny i mokry. Szybko
ją z siebie zdjęłam. Z lustra patrzyło na mnie moje odbicie
ubrane w dżinsy i sportowy top. Obróciłam bluskę na drugą
stronę. Tak jak się spodziewałam od góry bluzki przrz całe plecy
biegł zaschnięty strumyk krwi. Dotknęłam karku c,zując pod
palcami prawie zasklepioną ranę. Dobra, to było do przewidzenia
choć ... Obróciłam ubranie jeszce raz.
Na
boku, w talii odciśnięty był czerwony ślad dłoni, w miejscu
palców materiał był lekko rozdarty. Ah. Prawda. A już prawie
zapomniałam. Co on sobie wyobrażał? A ja? Co ja sobie myślałam z
tym nieszczęsnym pocałunkiem? Odkręciłam kran i obmyłam sobie
twarz. Krew, brud, odciski palców - wszystko zeszło na spokojnie.
Wsadziałam bluzkę pod bierzącą wodę. Chwila. Tak. Na plecach nie
było już zaschniętego strumyka krwi. Choć bluzka juz nie odzyska
dawnej świetności. Przyjrzałam się bluzce jeszce raz. Nie, to są
kpiny. Na materiale cały czas odciśnięty był ślad dłoni. W
sensie krew została zmyta, To nie było czerwone tylko ... złote? I
nie mam tu na myśli ciemniejszego zabarwienia jak na tyle bluzki
tylko naprawdę z ł o t y kolor.
-
Krew bogów się nie zmywa - usłyszałam za sobą głos Adrii,
zaczerwieniłam się - Jeśli krwawił czerwoną musiał chcieć
żebyś taka widziała. A bluzki nie odpierzesz - odwróciłam się.
- Nie... - dziewczyna podniosła ręce w obronnym geście,
upuszczając na podłogę rzeczy, które przyniosła. - Serio nie
chce wiedzieć skąd odcisk jego dłoni się tam wziął - roześmiała
się
-
Możemy zmienić temat? - wydusiłam z siebie. Adria jak by mnie nie
słyszała.
-
Ojciec cię lubi - powiedziała cicho - To było widać. Spojrzenie.
Postać w jakiej go zobaczyliśmy. Ukłon. Ukłon, rozumiesz?! Nigdy,
przenigdy nie widziałam jak Ares się komuś kłania, chodźby tylko
lekkim skinieniem głowy.
-
Możemy zmienić temat? - zapytałam jeszce raz, nie podobało mi
się, że doprowadziłam dziecko Aresa do tego stanu, przecież...
-
Jasne - dziewczyna skinęła głową - To skąd masz bliznę? -
zapytała
-
Że co? - nie za bardzo rozumiałam
-
Blizna - dziewczyna wskazała na mój brzuch. Spojrzałam.
-
Skąd - zaczęłam mówić. Blizna wyglądała jakby coś wbiło mi
się...
Przypomniałam
sobie drogę do obozu. Mantykora zaatakowała przecież Aresa, nie
mnie. Ciebie
nie da się ocalić usłyszałam
głos w głowie. Byłam pewna, ze należy do Kronosa. Każdy
cios przeznaczony dla ciebie trafi w ciebie, nawet jak ktoś zasłoni
cię własnym ciałem. On poczuje ból, ty dostaniesz ranę której
nie da I
d ź s o b i e ! wrzasnęłam w myślach. Monolog urwał się. Ale
to, to by tłumaczyło dlaczego gdy dotarliśmy do domku, Ares nie
miał rozerwanej kurtki... A jeśli dla mnie czas płynie inaczej...
To rana mogła się zagoić w drodze?
-
Eej? - Adria machała mi ręką przed oczyma - Żyjesz? - spytała
-
Aaa.. Oczywiście - wydukałam - Mantykora. Kolec przeszedł na wylot
- wskazałam na swój brzuch - brwi dziewczyny powędrowały do góry
(zupełnie tak samo jak u Aresa, to podobieństwo jest słodkie)
-
Kiedy? - spytała.
-
Dwie, może trzy godziny temu - powiedziałam zdając sobie sprawę
jak niedorzecznie to brzmi - w drodze.
-
No nieźle, ciekawi mnie tylko jak to przeżyłaś.
-
Eee... No wiesz, podróżowałam w towarzystwie boga -
-
Widziałam - dziewczyna wzięła w rękę moją bluzkę i wskazała
na złoty odcisk dłoni Aresa i rozerwania bluzki w miejscu opuszków
palców- Ta
rana powinna była cię zabić. A on? On cię uratował. Pokaż bok.
- powiedziała głosem niedopuszczającym sprzeciwu (akurat tu jej
podobieństwo do Aresa nie było już słodkie)
Posłusznie
podniosłam rękę i głośno wypuściłam powietrze. W miejscu gdzie
palce Aresa przebiły moje ubranie i dotknęły mojego ciała
znajdowało się 5 ran, jak by od oparzeń. Jednak (tak, wiem od
"jednak" nie zaczyna się zdań, ale t r u d n o ) skóra
wokół nich nie była zaczerwieniona. Adria zakryła usta dłońmi.
-
Wiesz - zaczęła mówić - chwycił cię jak mantykora - wskazała
na bliznę
-
Wywróciłam się - odpowiedziałam - zanim wstałam on musiał
pokonać potwora. Podał mi rękę, wstałam. Mantykora była jeszce
żywa, ona... - zacięłam się.
Nie
chciałam okłamywać Adri, wyglądała na spoko dziewczynę. Ale ona
potraktowała chyba moje milczenie jako skutek wstrząsu.
-
I rozsypała się w proch - dokończyłam. Adra pokiwała głową.
-
Potem on cię dotknął, przepalił materiał i uzdrowił - spojrzała
na mnie z niedowierzaniem - Dał ci swoją krew? - bardziej
stwierdziła niż zapytała.
Czyli
gdy krew zaczęła wypływać z rany Aresa i stawać się
czerwona, jego obrażenia zaczęły przechodzić na mnie. Dlaczego nie
czułam bólu? Ale to by wszytsko tłumaczyło. Dlaczego uniósł mój
podbrudek, nie chciał żebym widziała. Do tego czasu zdążył się
zorientować, że jego poświęcenie nia nie dało. Myślał, że
wiem. I to znaczy, że chciał mnie uratować?
-
To nie możliwe - stwierdziłam mówiąc raczej do siebie niż Adrii
ale ona potraktowała moje słowa jako ciąg dalszy dialogu.
-
No właśnie- przytaknęła - przecież to Ares. Znam ojca. Wiem jaki
jest, okrutny i nieskory do żandego poświęcenia. A to? Powinien
był cię tam zostawić, nie wiem! On najnormalnie w świecie... -
pokręciła z niedowierzaniem głową - Nawet dla jednego z nas, z
sensie swojego dziecka, nie był by w stanie zrobić czegoś takiego.
- stwierdziała z goryczą - A ty? Kim ty takim szczególnym jesteś?
Miałam
ochotę wykrzyczeć jej w twarz, ze jestem najzwyklejszym w świecie
potworem, androidem, nawet nie człowiekiem ale zamiast tego...
-
Po prostu Kają - powiedziałam - Żyłam na ulicy, ja... Nie wiem, nie
pamiętam dużo. -
Tak, skłamałam. Ale zastanówcie się proszę, co lepsze. Narazić się
córce Aresa (która i tak już mnie nie lubi) czy jemu. No właśnie.
-
W takim razie - powiedziała dziewczyna patrząc na mnie wyczekująco
- Uważaj Kaja. Ares dał ci na powrót życie. Nie myśl sobie, że
tak poprostu. Będziesz musiała mu je zwrócić. Jeśli kiedyś
byłaś wolna, to wiedz, że teraz nie jesteś. Rzeczy ci przyniosłam
- wskazała ręką leżącą na podłodze sportową torbę z której
kilkanaście rzeczy już się wysypało - Do domku trafisz, tu też
sobie poradzisz. Widzimy się rano - na jej usta wpłyną mało
przyjemny uśmiech. (poprawka to jej podobieństwo do ojca wcale nie
było słodkie)
I
po tych jak że miłych słowach Adria odwróciła się i wyszła z
budynku. A ja co? Przejrzałam zawartość torby. Oprócz nowych
ubrań, ręcznika i sztoteczki do zębów był tam jeszce zwinięty
śpiwór i kilak innych rzeczy, które pobierznie przejrzałam.
Wykąpałam się, umyłam włosy, przebrałam w czyste ciuchy
(nienawidzę szortów i pomarańczowych koszulek z napisem "Obóz
herosów"). Przejrzałam swoje stare ubrania i doszłam do
wniosku, że fajnie by było coś z nimi zrobić. Dżinsy złożyłam
i włożyłam do torby, a resztę włożyłam pod bieżącą wodę i
spróbowałam jako tako uprać. (Tak, złoty znak dłoni na bluzce
został.) Doszłam do wniosku, że o tej porze nikt tu już nie
przyjdzie więc rozwiesiłam mokre rzeczy na kaloryferze (moje
kolejne pytanie, kto zostawia odkręcony na najwyrzszą temperaturę
grzejniki, na noc? Poprawka, ten grzejnik nie miał pokręteł,
poprostu był gorący).
Sama
usiadłam pod ścianą, czekałam aż moje włosy wyschną. Myślałam
nad dzisiejszym dniem. A mogło być tak normalnie... Mój wewnętrzy
zegar mówił mi,że jest coś koło 23. Zebrałam z kaloryfera
jeszce lekko wilgotne ubrania i włożyłam je do torby. Bluzę
również podniosłam z ziemi i włożyłam koło pozostałych.
Wzięłam noże z umywalki i zatrzymałam je w dłoniach. Oparłam
się o ścianę. Nie miałam ochoty wracać do domku Aresa.
-
Przecież to idioci - wymamrotałam.
Chcialam
stąd iść, z tego głupiego obozu. Do mojej paczki. Do domu. Do
Bana, którego dażyłam największą sympatią z wszystkich moich
kumli. I do Lucy, która była najlepszą dziewczyną jaką spotkałam
ever. A nie bawić się w jakieś gierki o bogach i potworach. Skoro
istnieli to czemu nie mogli mi dać spokoju, tak jak 99% ludzkości?
No, ale Ares był całkiem spoko... Ciekawe do czego doprowadzi mnie
ten tok myślenia. Interesujące pytanie ale wolałam raczej nie znać
odpowiedzi. Idę z tąd - podjęłam decyzję. Zrzuciłam z siebie
szorty przeniesione przez Adrię, włożyłam je do torby, i
nałożyłam swoje stare dobre dżinsy. Usiadłam znowu pod ścianą.
Tylko jak dogadać się z Kronosem?
Potem
musiałam przysnąć. Obudziłam się nad ranem gdy było chyba coś
koło trzeciej. Tylko, ze nie byłam sama. Przy umywalce stał jakaś
dziewczyna, poprawiając swoją fryzurę. Po chwili odwróciła się
do mnie. Zerwałam się z podłogi trzymając w rękach wyciągnięte
noże.
-
Obudziłaś się - stwierdziła dziewczyna. - Pomyślałam, ze to ja
cię obudzę za chwilę ale jak widać nie muszę. Byłby przypał, jakby znalazły cię tu dzieciaki, córki Aresa.
Wierz mi, brakuje nam tu tylko by zaczęli się znęcać nad kolejną
osobą; drugi James. A ty jeszce jesteś nowa. Jak pójdziesz ze mną...
-
Dość! - krzyknęłam - Przestań kłamać. Jesteś potworem. Znaleliście mnie kolejny raz. Powiedz czego chcesz. Nie wiem,
zabij mnie, albo zadaj ból jaki masz zadać. Byle szybko. Złam
mnie. Tylko przestań już łgać.
Wiedziałam
czemu tak powiedziałam. Część moich wspomnień z ulicy wróciło.
Niekończąca się ucieczka, kolejne potwory przychodzące w nocy i
znajdujące mnie kolejny raz. Ból, którego nie pamiętałam za
dnia. Co raz to nowi przyjaciele i co raz o usuwane wspomnienia.
Zwykle starałam się o tym nie myśleć ale te uczucie kiedy widzisz
jakąś inną grupę nastolatków i wiesz, że ich znasz i... Nie
zawsze to pamiętałam, teraz po raz kolejny ta wiedza się
przebudziła.
W
odpowiedzi dziewczyna roześmiała się.
-
Nie jestem potworem. One nie mają tu wstępu - bariera ich nie
wpusza. Ja jestem Bianka Hood eeee.potomkini Hermesa - przedstawiła się. - Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. A po za tym
gdybym chciała to mogłabym zrobić to wcześniej - zauważyła
trafnie a ja w duchu przyznałam jej rację.
-
Okej. - powiedziałam - W takim razie ja jestem Kaja, potomek nikogo -
uśmiechnęłam się drwiąco - muszę już iśc.
Odłożyłam
noże na podłogę. Potomkini (córka?) Hermesa przyglądała mi się badawczo.
-
Ktoś cię już zapoznał? - spytała wskazując na logo obozu na
mojej bluzce.
-
Tak - powiedziałam po prostu - Muszę to z siebie zdjąć i zacząć
wyglądać jak człowiek. - mruknęłam.
Bianka uśmiechnęła się figlarnie. Jej uśmiech coś mi przypomniał,
znałam kogoś kto uśmiechał się podobnie. Wesoło, a
jednocześnie...
-
Więc, choć odprowadzę cię do domku - powiedziała dziewczyna.
-
Wait - poprosiłam - naprawdę muszę to z siebie zdjąć.
Wzięłam
z torby swoją beżową bluzkę i zniknęłąm za rogiem. Po chwili
wróciłam do mojej nowej koleżanki poprawiając źle leżące na
brzuchu ubranie. Wyprostowałam materiał. Ze strony Bianki dobiegło
ciche westchnienie.
-
Ale masz bliznę... Skąd? - spytała
-
Długa historia - odpowiedziałam - Nie ważne.
-
Aha.
Narzuciłam
bluzę i włożyłam noże do kieszeni. Wzięłam z podłogi torbę
zapięłam ją i narzuciłam sobie na ramię.
-
Naprawdę muszę iść - powtórzyłam
-
Zaraz... Ale dokąd ty chcesz iść? - padło pytanie
-
Daleko z tąd - powiedziałam zgodnie z prawdą
-
Ale nie poza obóz prawda? Do lasu lepiej też nie idź. Znajdą cię
potwory. Kolejnym razem nie będziesz miała tyle szczęścia co
ostatnio.
-
Moje życie nie należy do mnie - spojrzałam w oczy córki(?) Hermesa.
Miałam
wielką ochotę powiedzieć co mi się przydarzyło, kim jestem. Że
spotkałam Aresa, jakiegoś smoka (czy w mitologi były postacie
umiejące zmieniać kształt? Pomijając syreny tworzące iluzje....
Był ktoś taki? Chyba Erynie umiały...) i spotkałam widmo, które
przedstawiło sie jako Kronos i bandę ludzi, których nie umiałam
policzyć... Ale nie mogłam jej wszystkiego powiedzieć. Może więc
część prawdy - tą dla mnie wygodniejszą. Sprawię, że
dziewczyna się czegoś o mnie dowie a jednocześnie dzięki temu
zyskam w jej oczach jeszce więcej sekretów.
-
Przybyłam tu, żeby zabijać - zaczęłam zgodnie z prawdą a
jednocześnie zauważyłam, że rysy dziewczyny stężał. - Ale nie
chcę - kontynuowałam - Tylko, że chce też żyć
- mówiłam
trochę nieskładnie, ze zdziwieniem poczułam łzę spływającą po
moim policzku - Odejdę stąd i nie będę nikogo niepokoić. Nie mów
nikomu - popatrzyłam na nią błagalnie
Dziewczyna
skinęła głową. Zaczęłąm iść w stronę drzwi.
-
A! - odwróciłąm się w stronę Bianki - Nigdy nie obrażaj przy
mnie potomków Aresa, okej? - przypomniałam sobie początek naszej
rozmowy.
-
Kiedy to idioci! - prawie krzyknęła dziewczyna - Co do ciebie...
Napewno jesteś potomkiem bogów. To się... czuje - przez chwilę
nie potrafiła znaleźdź odpowiedniego słowa. - Może jak byś
została ktoś by się do ciebie przyznał? Jesteś pewna, że chcesz
iść? Tu nie jest aż tak źle.
Pokręciłam
w odpowiedzi głową. Nie chciałam tu być. Obóz dla małolatów?
Potomkowie bogów? Ares się nie postarał i jak miły
by nie był, ja tu nie będę. Niby przybyłam tu bo tak kazał
Kronos, i miałam zabić pięć osób czego nie zrobię. Ale ja nie
chciałam wybierać żadnej ze stron. A jednocześnie, wiedziałam za
mało żeby podejmować decyzję.
-
To idioci. - powtórzyła już spokojniej Bianka - Zupełnie jak ich
ojciec
-
Spotkałaś kiedyś Aresa? - przerwałam jej zaciekawiona.
Dziewczyna
popatrzyła na mnie z mieszniną politowania i czegoś jeszcze.
-
A co spodziewasz się honorowego wojownika ubranego w grecką zbroję
z hełmem z czerwonym piuropuszem?
-
No - powiedziałam i skinęłam głową w odpowiedzi.
Bianka
roześmiała się gorzko.
-
Nic bardziej mylnego. To tchórz i idiota - mruknęła i wyszła z
łazienki.
Wybiegłam
z budyneczku za nią. Przeszłyśmy może dwa kroki. Już otwierałam
usta by coś powiedzieć...
-
Prosze, prosze - usłyszałam spokojny głos za nami.
Obróciłyśmy
się do tyłu.
Proszę,
zgadnijcie kto za nami stał oparty plecami o ścianę budynku. Albo
raczej kto stał przed nami i teraz uśmiechał się ironicznie z
nutką satyswakcji na ustach. Brawo wy. Plus 5 pkt. dla wszystkich.
Ares
zmienił się od naszego ostatnieo spotkania (znaczy jakieś 5 godzin
temu). Zmienił się znaczy, że wyglądał mniej więcej jak ten
kolo, którego znałam z ulicy. Oczywiście na oczach miał
obowiązkowe ciemne okulary w czerwonej oprawce. Bo jak by inaczej...
Był ogolony na jeża. Czarną skurzaną kurtkę zamienił na
wojskową morro. U pasa miał zawieszony pokrowiec na pistolet, który
trzymał teraz w dłoniach.
-
Nie ma to jak dowiedzieć się, ze jest się idiotą. I to od kogo? -
roześmiał się pogardliwie - Naucz się więcej ogłady wnuczko
Hermesa - uśmiechał się nieprzyjemnnie, z rozbawieniem patrząc na
reakcję Bianki.
-Jeśli chodzi o bycie czyimś wnukiem, nie mas się czym chwalić - mruknęła.
-
Może lepiej go przeproś - poradziłam.
Dziewczyna
patrzyła na mnie jak na wariata.
-
Nie - powiedziała. - Nie będę przepraszała za powiedzenie prawdy
- czułam jak gotuje się ze złości.
Usłyszałam
cichy "klik" pistoletu.
-
Może lepiej - zaczęłam mówić ale Bianka natychmiast mi przerwała
wpatrując się błyszczącymi oczami w Aresa.
-
To, że jest tchórzem i idiotą - naprawdę byłam zadowolona, że
nie użyła innych epitetów bo z przytaczaniem tego byłoby krucho -
to jest prawda powszechnie wszystkim zna...
Potrząsnęłam
ramieniem Bianki.
-
Przestań - syknęłam - I najlepiej naprawdę go przeproś.
Patrzyłam
na dłonie Aresa trzymające pistolet. Byłby w stanie ją zabić czy
nie? Gdzie jest granica? I jakim cudem Bianka jest taka wściekła?
Dlaczego tak bardzo przeszkadza jej obecność Aresa? Mi jakoś nie
robiło to wielkiej różnicy w moim zachowaniu. Pomijam, że
wiedziałam, że jest bogiem i, że był całkiem przystojnym
chłopakiem no ale... O co, na różową piżamę Zeusa chodzi? (ten
epitet jest poprostu piękny. Inne pytanie tylko skąd ja go znam i
od kiedy król Olimpu ma różową piżamę, no ale teraz mam inne
problemy...)
Bianka
pokręciła głową patrząc wyzywająco na Aresa.
-
Nie to nie - powiedział nagle on i uśmiechną się wyzywająco -
chcesz sobie robić wrogów to rób. Wiedz, iż powiedzenie, że
zemsta jest słodka jest prawdziwe. A na taką słodycz można czekać
- stwierdził. - No to, żeśmy sobie pogadali. - schował pistolet,
odwócił się i zaczą powoli iść.
-
Gratulacje - powiedziałam w stronę Bianki. Ona tylko pokiwała
głową.
-
Dzięki - mruknęła - Naprawdę chcesz odejść? - spytała
zmieniając temat.
-
Tak - pokiwałam głową - Mój bilet powrotny jest tam - wskazałam
na oddalającego się chłopaka. - Jak coś to nas tu nie było,
okej?
-
Jasne, rzeczywiście lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział -
stwierdziła - A ty...
-
Muszę iść - przerwałam Biance - Trzymaj się dziewczyno i nie
zadzieraj z ludźmi i z bogami, z którymi nie trzeba - skinęłam
delikatnie dziewczynie głową i pognałam w kierunku Aresa.
Gdy
odwróciłam się w połowie drogi zobaczyłam zamykające się drzwi
domku nr 11.
Dobiegłam
do chłopaka, zatrzymał się gdy koło niego stanęłam.
-
Skąd wiedziałem, że do mnie przyjdziesz? - zadał pytanie
retoryczne nie ptrząc na mnie.
Pokręciłam
głową nic nie rozumiejąc.
-
Ja...- zaczęłam mówić nie wiedząc co powiedzieć dalej.
-
Radź sobie sama. - powiedział poprostu - Przyprowadziłem cię tu.
Żyjesz. Znaczy, że mam cię z głowy. Uciekaj, już.
-
Że co? - nie mogłam uwierzyć.
-
To co powiedziałem, idź sobie - w jego głosie zabrzmiała
ostrzegawcza nuta.
-
Muszę się dostać do Hadesu - powiedziałam
-
No to twój problem - mruknął i zaczął iść.
Poszłam
razem z nim dotrzymując mu kroku.
-
Pomóż mi - poprosiłam.
Czułam
się totalnie zagubiona. Ares był ostatnią osobą, którą chciałam
prosić w tej chwili o pomoc, ale on mógł zdziałać najwięcej. Poza tym...
-
Czy ty w ogóle wiesz czemu herosów wysyła się na misje? - przerwał
moje rozmyślania patrząc mi w oczy spod czarnych okularów. - Czemu
nie zrobimy tego sami? - zapytał.
Pokręciłam
głową, wiedziałam na jakie tory zmierza ta rozmowa. Zaraz
przestanie przypominać normalny dialog.
-
Żeby byli herosami a nie bandą głupków- stwierdził brutalnie -
Żeby naprawdę byli a nie mówili, że są. Bo zrobią to i tak. Ty
również powinnaś się wykazać, żeby ludzie i nie tylko, brali
cię na poważnie. Odzyskaj wspomnienia, dowiedz się kim jesteś,
zobacz jaka jest sytuacja na świecie. Nie wiem. Zrób cokolwiek
sama!
-
Ale, jak? Ja kompletnie nic nie -
-
Trwa wojna - podniósł dłoń i zabrał łzę z mojego policzka -
Androidy jednak naprawdę płaczą - mrukną do siebie. Zdjął okulary
z oczu. - Ja już ci nie pomogę, zrozum. Dostałaś ode mnie
wszystko co mogłem ci na tą chwilę dać. Zabijam, więc dostałaś
życie. Co do reszty. Wspomnienia mogę ci dać choć by teraz ale to
ty musisz zdecydować kim jesteś więc zrobisz to sama. Do podziemi
dostać się też dasz radę, potem napijesz się ze Styksu -
uśmiechną się nieprzyjenie - To dopiero będzie bolało -
stwierdził z mściwą satysfakcją - Potem pogadasz z Trupim De..
znaczy z Hadesem i zobaczymy co będzie dalej.
-
Zbliża się wojna - stwiedziłam
-
Wojna trwa juź od dawna
-
Z kim... - niedokończyłam bo Ares mi palec na ustach
-
Zapytaj raczej o co i kogo - powiedział
-
Ja - powiedziałam - jestem androidem zrobionym ze szczątków
Kronosa - więc może w przyszłości będę mogła panować nad
czasem... To może być potężna broń.
-
Nie bądź taka pena siebie - powiedział Ares - Istot podobnych do
ciebie jest więcej. Budzą się potwory nie widziane od wieków.
Niegdyś neutralne, teraz dołączają do każdej ze stron. Gdy
rozkładanie kart się skączy, wtedy zacznie się prawdziwa wojna. -
dostrzegłam w jego oku niebezpieczny błysk -
-
To dlaczego ty jako bóg wojny próbujesz wojnie zaobiec? - spytałam.
Dobra
to nie było najmądrzejsze co mogła zrobić ale musiałam zobaczyć
jego reakcję.
-
A kto powiedział, że próbuje zapobiec wojnie - burkną w
odpowiedzi on.
Chciał
się już odwrócić i odejść ale chwyciłam go za rękę. Poczułam
silny ból, tak jak by ktoś kopnął mnie prądem. Puściłam go
odskakując, wywróciłam na ziemię przyciskając do siebie dłoń.
Z moich oczu popłynęły łzy.
-
Nigdy więcej mnie nie dotykaj - powiedział Ares, jego głos kipiał
od przeróżnych emocji.
Nie
ośmieliłam się podnieść wzroku, ale on chwycił mnie za
podbrudek i brutalnie poderwał moją głowę do góry.
-
Uwielbiam cię upokarzać - stwierdził - Już zapomniałem jaka to
frajda - na jego usta wpłynął okrutny uśmiech - Pierwsza lekcja,
nie ufaj nikomu - poiedział, w jego hardym głosie czuć było
nutke bólu i żalu.
Puścił
mój podbródek i uderzył mnie w twarz. Chciałam się ruszyć,
uciec, schować się gdzieś daleko, jak najdalej od niego ale nie
mogłam nawet wstać. Coś mi nie pozwalało. Poczułam, ze po moim
policzku płynie krew. A może to były łzy?
Ares
przykucną, nasze oczy oczy znajdowały się na tej samej wysokości.
Dotknął lewą ręką mojego policzka i przymkną kciukiem moją prawą
powiekę.
-
Przepraszam - powiedział cicho.
Zamknęłam
drugie oko. Poczułam, że położył drugą dłoń po przeciwnej
stronie mojej twarzy w taki sposób, że jego kciuk kończył sięna
moim czole, pale dotykały ucha a bok dłoni przylegał do nosa. Co
się działo?
-
Wytrzymaj - szepną Ares, myślę, że to słowa nie było
przeznaczone dla moich uszu.
Nagle
poczułam palący ból po lewej stronie twarzy. Wrzasnęłam.
-
Możesz sobie wrzeszczeć. - usłyszałam beznamiętny szept - I tak
nikt nas nie widzi. Liczysz, że ktoś usłyszy?
Próbowałam
wyrwać się z silnego uścisku chłopaka ale trzymał mnie mocno. Z
każdą chwilą ból wzmagał się. Czułam się jak by ktoś
przyłożył mi do twarzy ogień. Krzyczałam. Z moich oczu zaczęły
lecieć łzy.
-
Przestań! - wrzasnęłam
-
Nie - odpowiedział on. Krzyczałam, ale słyszałam jego słowa,
docierały do mnie jak by z innego świata - To żebyś wiedziała,
że twoje życie należy do mnie - przypomniałam sobie słowa Adrii
- To żebyś, gdy spojrzysz w lustro wiedziała do kogo należysz,
komu zawdzięczasz życie. Po czyjej jesteś stronie.
Ból
wzmagał się z każdą chwilą. Ogień palił moją skórę. Nawet
przestałam już wrzeszczeć. Nie było sensu. Tylko cały czas
próbowałam się wyrwać. Po moich policzkach płynęły łzy. Z pół
otwartych ust wydobywał się bezgłośny krzyk. "Koniec"
prosiłam w duchu, ale nie. Ares trzymał dłoń na mojej twarzy
parząc ją swoim dotykiem. Ból wzmógł się
ponownie. A on nagle puścił mnie i odepchną od siebie. Poleciałam
na plecy. Oddychałam płytko. Lewa strona twarzy paliła mnie żywycm
ogniem. Nie byłam w stanie wstać. Ares wstał i popatrzył na mnie
z góry. Zobaczyłam, że ma mokre oczy. Pokręcił głową. Chciał
coś jeszcze powiedzieć ale nie mógł. Tylko patrzył. Zobaczyłam,
ze wewnętrzne części obu dłoni ma poranione . Jak by świerzo
polane kwasem.
-
Przepraszam - powiedziałam.
Nie wiem czemu tak. To raczej on powinien przepraszać mnie. Ale czułam
się winna. Nie wiedziałam co powiezieć.
-
Nie przepraszaj - głos Aresa był pusty i głuchy
-
Czemu to zrobiłeś? Było inne wyjście? - spytałam nie rozumiejąc,
spóściłam wzrok.
-
Było - odpowiedział on - ale te podobało mi się bardziej
-
Czego ode mnie chcesz?
-
Teraz nic. Ale kiedyś zwrócisz mi to życie. Zawsze gdy spojrzysz w
lustro przypomni ci o tym blizna. Gdy ujrzysz swoje odbicie w wodzie
obaczysz znak poddaństwa.
-
Będę go nosiła jako przypomnienie o długu, a nie...
-
Nazywaj to jak chcesz - przerwał mi - Tak czy inaczej należysz do
mnie w pełnym tego słowa znaczeniu- zadrżałam
Podniosłam
wzrok, przede mną nie było już nikogo. Podniosłam się z ziemi i
zarzuciłam torbę na ramię. Więc to tak. Powlokłam się do domku
Hermesa. Stanęłam przed drzwiami. Czy ja chce pomocy? Ares wypalił
mi na twarzy swój znak. I czego jeszcze chce ode mnie Kronos? -
Potrzebuję pomocy - Uświadomiłam sobie. Ale nie chciałam zostawać
w tym miejscu.
Odwróciłam
się. Zaczęłam iść tą samą drogą, którą przyprowadził mnie
tu Ares. Zatrzymałam się przy bramie obozu. Idealnie za nią leżała
mantykora.
Przeszłam
przez bramę. Mantykora świdrowała mnie wzrokiem.
- Spróbuj. Proszę Zspróbuj. ie - powi,sprobuj działam - byle szybko
Wyciągnęłam
z kieszeni noże i rzuciłam je na ziemię. Mantykora patrzyła na
mnie,po chwili podeszła do mnie i oparła swój lwi łeb o moje
ramię.
-
Jestem taka zła, ze nawet potwory nie chcą mnie zabić? -
pogłaskałam grzywę mantykory - Niebywałe - mruknęłam.
Było
mi wszystko jedno. Cały czas czekałam aż potwór po prostu zatopi we
mnie swoje zęby. Rana na twarzy piekła mnie niemiłosiernie.
-
Nie powinien tego robić - usłyszałam myśl - Jest zły. Dlaczego
nie chcesz tego zaakceptować? Dlaczego już mu wybaczyłaś? Czemu wciąż go bronisz? - wiedziałam, że myśl pochodzi od Kronosa.
-
Lubię trudnych motocyklistów. - mruknęłam.
I
tak zaraz zginę. Co mi szkodzi trochę się z "ojca"
ponabijać? Nie otrzymałam od niego odpowiedzi.
Ale
to była prawda co mówił. Ares uratował mi życie i odcisnął na
mnie swój znak bym pamiętała. Patrząc na to z boku bardzo źle
nie było. Patrząc zaś z mojej strony znaczyło to tyle, że mógł zażądać ode mnie dosłownie wszystkiego. "Tak czy inaczej
należysz do mnie, w pełnym tego słowa znaczeniu" W co ja się
wpakowałam?
Mantykora
spojrzała na mnie wyczekująco.
-
Czego chcesz? - spytałam - Jak nije to nie. Najwyżej zrobię to sama - przykucnęłam i podniosłam z ziemi noże. Włożyłam je sobie do
kieszeni bluzy.
Potwór
podszedł bliżej i ustawił się bokiem. Do jego szyi przymocowany
był sznurek którego wcześniej nie widziałam. Do sznurka została
przyczepiona karteczka. Zerwałam ją i przeczytałam.
"Miłej
podróży do Hadesu"
-
No to fajnie. - mruknęłam do siebie a potem dodałam głośniej -
Nienawidzę cię.
Spojrzałam
na karteczkę. Litery właśnie znikały. Zastąpiły je inne.
"Spokojnie,
ja ciebie też"
-
Cudownie - szepnęłam kręcąc głową z niedowierzaniem.
"
też się cieszę" - brzmiał kolejny napis.
Zmięłam ze złością kartkę i włożyłam ją do kieszeni bluzy. Spojrzałam
na mantkorę.
-
Ty naprawdę masz mnie zabrać do podziemi? - czułam się głupio
gadając do potwora ale cóż zrobić?
W
odpowiedzi chimera wydała z siebie gardłowy pomruk. No to byłoby
na tyle z naszej rozmowy. Chwyciłam się grzywy potwora i usadowiłam
sie na jego grzbiecie, nie protestował.
-
Eeee.... Chyba możemy ruszać - powiedziałam.
Szczerze,
to byłam gotowa, że mnie zrzuci, pogryzie i wyśle do Hadesu
najkrótszą możliwą drogą ale ona zamiast tego stanęła na dwóch
łapach o mało mnie z nie zrzucając i wyrwała do przodu. Po chwili
przyzwyczaiłam się do rytmicznego chodu zwierzęcia (jeździł ktoś
z was na matykorze? Mówię wam to jest świetne. Konie przy tym wysiadają.)
Z
moich ust wyrwał się okrzyk radości. Ale było to tylko chwilowe
uczucie. Moją twarz przeciął ból, a ja uświadomiłam sobie, że
jadę na potworze, który kiedyś zabił przynajmniej setkę osób.
Kompletnie nie wiedziałam też co mam robić. Nie wiedziałam gdzie
zmierzam ani co mnie spotka gdy już to tych nieszczęsnych podziemi
dotrę. Ba... Nie wiedziałam nawet kim jestem i co mam ze sobą
zrobić. Wiedziałam, że mam dług życia u
kogoś kto nie może umrzeć, i że nawet nie wiem gdzie się nie
ukryła mój psychopatyczny ojciec i tak mnie znajdzie. No cóż.
Witamy na świecie. Uśmiechnęłam się a moją twarz przeszył ból.
A tak. Moje oparzenie. Prawie zapomniał...
Zakręciło
mi się w głowie. Zobaczyłam przed oczami twarz Aresa.
-
Będzie ci z tą blizną do twarzy - usłyszałam myśl - Poczekaj
miesiąc aż się do końca zagoi.
-
Wypchaj się koleś! - przerwałam mu - Wierz mi, nie chcę z tobą
gadać.
Zamrugałam
oczami i obraz znikną.
-
Twoje myśli mówią co innego - usłyszałam rozbawiony głos.
-
Czytasz i w myślach? - nie mogłam uwierzyć - Kto ci pozwolił tu
wchodzić?
-
Nikt - nadeszła po chwili myśl w odpowiedzi - Sam sobie pozwoliłem.
Nie
odpowiedziałam. Przecież to śmieszne. Co tu się odwala? Może jak
nie będę na niego reagować to sobie chłopak pójdzie?
-
Nie pójdę sobie - odparł w mojej głowie on - Swoją drogą słyszę
twoje myśłi tak czy inaczej. Nie masz na o najmniejszego wpływu.
-
Włamałeś się do mojej głowy? Czemu i po co?
-
Bo mi się nudziło - padła odpowiedź - A po za tym chciałem
zobaczyć o co tyle krzyku. Wszyscy tylko gadają jaka to jesteś
ważna i tak dalej. Nawet nie wiesz jakie to jest nużące. A ty
jesteś po prostu - niedokończył - nawet zwierzę trudniej zmusić
do współpracy - kontynuował.
-
No to fajnie - szepnęłam - idź sobie. Nie chcę cię tu - ostatnie
słowa powiedziałam w myślach.
-
Nie, będę robił co mi się żywnie podoba - umilkł.
Poczułam,
ze robi mi się ciemno przed oczami. Rana na twarzy zaczęła boleć.
-
Cokolwiek robisz, przestań - poprosiłam - zemdleję i spadnę - nie
doczekałam się odpowiedzi.
Poszedł
sobie? Znudziło mu się uprzykrzanie mi życia?
-
Nie poszedłem sobie - usłyszała myśl Aresa.
-
Serio cały czas tu jesteś? Po co? czego ode mnie chcesz? -
próbowałam się dowiedzieć -
-
Wiesz co? - Ares nie zwracał za bardzo uwagi na moje pytania -
Strasznie ciekawie działasz. A wiesz co jest jeszcze ciekawsze?
Twoje wspomnienia z przeszłości do których nie masz dostępu.
Dlaczego postąpiłaś tak a nie inaczej? Kim jesteś? Skąd
wybory? Mam dostęp do wszystkiego... No to zobaczmy.
Poczułam
ból głowy i ucisk w klatce piersiowej gdy zaczął dobierać się
do moich wspomnień.
-
Wiesz - zaczął mówić - chętnie zrobił bym ci sekcje na żywca i
zobaczył jak funkcjonuje...
-
Przestań - przerwałam mu.
Było
mi niedobrze. Oparzenie na twarzy bolało dokładnie tak samo jak w
chwili gdy go dotykał.
Potem
nic. Musiałam zemdleć.
Wokół
był las. Polana. Czułam się tak jak by ktoś zrobił mi operacje i
nie zaszył ran. Usiadłam powstrzymując jęk bólu. Wszytko mnie
bolało. Rozejrzałam się.
W
odległości kilku kroków oparty o drzewo siedział Ares. Miał na
sobie to samo ubranie co wtedy, ale nie miał broni a dłuższe włosy
opadały mu na oczy. U jego boku leżała mantikora.
-
Księżniczka się obudziła - mruknął nie patrząc w moją stronę.
Czy
nadal czytał mi w myślach? Co się stało? Czego ode mnie chciał?
Czułam się wykończona.
-
Dowiedziałeś się czego chciałeś? - spytałam.
Nastąpiła
chwila ciszy.
-
Nie - Ares pokręcił głową - To tylko otworzyło stare rany i
przypomniało dawny ból. Dowiedziałem się tylko tego co wiedziałem - nie odpowiedziałam nic.
Po
chwili wstałam. Podeszłam do chłopaka i położyłam mu dłoń na
ramieniu. Przez moją rękę przemkną prąd. Zaczęła boleć jak
wtedy. Nie puściłam i nie powiedziałam nic.
-
Igrasz z ogniem - stwierdził on - jeszcze kilkanaście sekund i
stracisz rękę. Widziałaś kiedyś herosa bez ręki? - jego głos
był pusty.
-
Nie widziałeś wszystkiego - powiedziałam.
Ares
zerwał się z ziemi tak nagle, że mnie wywrócił. (plus jest taki,
że przez to go puściłam i uratowałam moją rękę) Upadłam na
plecy, a on stał nade mną jak myśliwy nad ranną zwierzyną.
-
Skąd wiesz? - spytał powoli
-
Wiem - powiedziałam - wejdź - dotknęłam czoła - Powinnam umieć
ci to pokazać, ale nie chce tego widzieć. Nie jesteś jedyną
osobą, która może tu wejść.
Ares
w odpowiedzi skiną głową. Usiadłam. Zamknęłam oczy. Poczułam
myślach obecność. Nie byłam sama.
-
Co dalej? - usłyszałam głos w głowie
-
Poczekaj - odpowiedziałam.
Skupiłam
się na tym żeby myśleć o wszystkim i o niczym. Zobaczyłam przed
oczami światło ale ich nie otworzyłam. To wszystko co się
wydarzyło... Ban, Kronos, Ares, Bianka i Adria. Uspokoiłam oddech.
Ale jest we mnie coś jeszcze. Coś więcej. Wspomnienia. Płonący
żaglowiec. Uczta na Olimpie. Wielka Bitwa. Setki lat, w których
żyłam. To byłam ja? A może ktoś inny. Kim jestem. Pozwoliłam
żeby on zagłębiał się w moją świadomość. Nie próbowałam
walczyć jak poprzednio. Nie wiem jak opisać to uczucie. To było
jak by coś stopniowo wypychało mnie z mojego ciała. Co raz bardziej patrzyłam na swoją historię z boku. Potem nagle jak by
coś we mnie pękło. Potem ciemność. Straciłam przytomność.
Gdy
się obudziłam słońce było już wysoko. Leżałam na trawie.
Delikatnie usiadłam powstrzymując grymas bólu. Miałam zakwasy w
nogach, bolała mnie głowa, byłam głodna i mega zmęczona.
Rozejrzałam się.
Ares
stał w odległości kilku kroków oparty o drzewo. Z kieszeni jego
kurtki wystawały okulary. Patrzył w moją stronę.
-
Zemdlałaś - powiedział - byłaś nieprzytomna przez pół dnia.
Skinęłam
głową, byłam zbyt zmęczona żeby mówić.
-
Dowiedziałeś się czegoś nowego? - spytałam w końcu -
-
Żebyś wiedziała - uśmiechną się łobuzersko.
Przyszło
mi do głowy,ze gdy się uśmiecha wygląda dużo lepiej niż gdy....
Ciekawe czy nadal czyta mi w myślach. A nawet jeśli to nie dał
tego po sobie poznać. Po prostu pokręcił głową.
-
Wiem to co chciałem wiedzieć... Czemu wtedy ty... - zaciął się -
Nie wiedziałem. Jak... Co musiałaś znieść. Ja... Przepraszam za
wszystko, nawet to czego nie pamiętasz. Ale ty też nie jesteś bez z
winny... Jak się dowiesz to mnie znienawidzisz. Ciekawe co lepsze... po prostu przepraszam. - wydusił z siebie.
Przyznam,
jego przeprosiny to była ostatnia rzecz jakiej się spodziewałam.
-
Przeprosiny przyjęte- powiedziałam - Jakie to uczucie wiedzieć o
kimś wszystko? Bo ja nie wiem o sobie nic. Jestem jak dziecko
porzucone we mgle - wyszeptałam.
Ares podniósł na mnie wzrok.
-
Nie wiem skąd pochodzisz. Gdy cię znaleźliśmy byłaś jakby...
Byłaś jak by wolnym duchem. Nie należałaś do nikogo a
jednocześnie Kronos miał nad tobą władzę... Dołączyłaś
jednak do nas. Byłaś wielkim generałem, wszyscy cię szanowali.
Bywałaś na Olimpie. Miałaś wielką moc. Potem zniknęłaś. Ale
po jakimś czasie pojawiłaś się znowu. Bez wspomnień. Ale... nie
byłaś z nami. Teraz wiem dlaczego się odwróciłaś. Wtedy,
zawiodłaś pokładane w tobie nadzieję. Byłem wtedy z tobą. To
było bardzo dawno. Dostałem zadanie aby dostarczyć ci list. Albo
jesteś z nami albo nie ma ciebie... - mówił nieskładnie, ponosiły
go emocje - Przeczytałaś wiadomość. Powiedziałaś, że nie
możesz nam pomóc. Wyrwałaś mi miecz z pochwy i... - zawahał się - w każdym razie rozsypałaś się w proch. Nigdy ci nie wybaczyłem tego
odejścia bez pożegnania, zwłaszcza po tym co nas wcześniej
łączyło. Potem
pojawiałaś się wiele razy. Nie pamiętałaś tego zdarzenia.
Czasem żyłaś po prostu normalnie, ale zawsze byłaś herosem.
Zawsze byłaś kimś. Stworzono cię taką jaką jesteś, nie
rośniesz więc, tylko zmieniasz się. Za każdym kolejnym razem
kształtował się więc tylko duch. Po pewnym czasie przestaliśmy
zwraca na ciebie uwagę, Kronos również. Pomijam to, że wiele razy
specjalnie utrudniałem ci życie. W większości zapomnieliśmy kim
byłaś. Aż pewnego razu gdy chcieliśmy cię odszukać, nie
mogliśmy. Ja cię znalazłem... Chodzi o to, że Kronos nauczył się
cię ukrywać. W tej wojnie chce cię po swojej stronie. Z resztą
już z tobą rozmawiał więc...
Nastąpiła
chwila ciszy.
-
Opowiedziałeś mi o przeszłości, - powiedziałam - że byłam
kimś. Jednocześnie nie powiedziałeś mi nic o mnie. - spojrzałam
na swoje ręce - O co chodzi?...
-
Nie wiem. Ale wiem za to dlaczego wtedy się od nas odwróciłaś.
Wiesz. - mówił dalej - pokaż tą swoją ranę - dotkną dłonią
swojej twarzy.
-
Co chcesz zrobić? - spytałam -
-
Zabiorę ci ją.
-
Nie - przerwałam mu - tak będzie bezpieczniej - patrzył na mnie
zdziwiony - gdy nie będę do końca wolna - dokończyłam.
-
Zawsze jesteś taka sama, zawsze - uśmiechnął się niewesoło - A po
za tym jest ci do twarzy. Przejrzyj się jeśli nie wierzysz - w jego
oczach pojawiły się figlarne promyki gdy podawał mi swój
pistolet, w moich rękach zmienił się on w miecz.
Spojrzałam
na swoje odbicie. Po lewej stronie twarzy miałam wypalone znamię,
które przypominało kształtem odciśniętą rękę człowieka.
-
Wyglądam okropnie - mruknęłam nie mając na myśli blizny ale
całokształt.
-
Każda dziewczyna tak mówi - odparł Ares - No... Afrodyta jest
wyjątkiem - poprawił się.
Roześmiałam
się i poprawiłam kosmyk włosów. Oddałam mu miecz, który w jego
rękach wydał mi się jakiś większy.
-
Co do twojej blizny - zaczął mówić chłopak - zastaje jako
przypomnienie a nie - skrzywił się - długu nie ma - powiedział w
końcu
-
Dziękuję - odpowiedziałam.
Położyłam
się na plecach patrząc w niebo. Byłam taka zmęczona. Ares
siedział kilka kroków ode mnie.
-
Hades coś ode mnie chciał - przypomniałam sobie.
-
Myślę, że po tym co się stało twoja wizyta w Podziemiach nie
będzie konieczna. - stwierdził po chwili on.
-
Tylko, że ja chcę się tam udać. - przyznałam
-
Dlaczego?
-
Potrzebuję kogoś zabić.
-
O! Nie wiesz, że koło ciebie siedzi najlepszy zabójca w dziejach
świata? - zapytał on z nutką przygany, rozbawienia i zaciekawienia
w głosie. - Kogo chcesz zabić?
-
Moich przyjaciół. - przyznałam zrezygnowana. - Obiecałam zabić
pięć osób. Może jak ich tu nie będzie to Kronos...
-
Pokaż - przerwał mi Ares. - Myśl - dotkną głowy - Będzie dużo
szybciej.-
Wyciągnął w moją stronę rękę. Położył dłoń w połowie dzielącej nas
odległości. Podniosłam się z ziemi. Miał ładne silne dłonie.
Kości były wyrobione od ciągłych uderzeń. A jednocześnie...
Zauważyłam po wewnętrznej stronie dłoni ślady jakby od oparzeń.
Wyglądało to tak jak by poparzenia od żrącego kwasu. Delikatnie
dotknęłam jego palców. Natychmiast poczułam obecność. Pokazałam
mu interesujące nas obrazy. Natychmiast puścił moją rękę.
- Powinienem był ci powiedzieć wcześniej - zaczął mówić nie
patrząc mi w oczy - Twoi przyjaciele nie żyją.
-
Co?! - nie mogłam uwierzyć. - Jak? Dlaczego?
-
To co wtedy piłaś. To był rozcieńczony nektar, dlatego nie mogłaś
określić smaku. A... Dla śmiertelników jest zabójczy. W ten
sposób cię poznali. Przeżyłaś.
Poczułam,
że robi mi się słabo. Ban. Lucy. I cała reszta. Dlaczego?
Ponieważ komuś zachciało się wiedzieć gdzie jestem. Po moim
policzku spłynęła łza.
-
Co powinnam teraz zrobić? - spytałam.
W
odpowiedzi Ares delikatnie ścisną moją dłoń.
-
Zdecyduj - powiedział - ale cokolwiek postanowisz ja będę po
twojej stronie. -
-
Dzięki - spojrzałam na niego - Ruszam do Hadesu - powiedziałam, w odpowiedzi on skiną głową.
Puścił
moją dłoń i wstał. Usłyszałam tętent kopyt. Poderwałam się z
ziemi.
-
Nie bój się - szepnął. Był chyba nieco rozbawiony moją reakcją.
Z pobliskich drzew wybiegły dwa idealnie czarne rumaki. Chwilę
krążyły po polanie rozkopując ziemię kopytami. Potem zatrzymały
się patrząc na Aresa.
-
Więc jeden z nich zabierze mnie do Hadesu - powiedziałam
-
Dokładnie. - skinął głową on - Gdy dotrzecie do Styksu dalej
będziesz musiała iść sama. Chyba, że - na jego twarzy pojawił
się grymas bólu i zaniepokojenia.
-
Chyba, że?
-
Nic. Nic złego nie powinna się stać.
-
Czegoś mi nie mówisz. - stwierdziłam - Ale to twoje prawo. -
dodałam
Podeszłam
do jednego z koni i dotknęłam jego grzywy.
-
Jest piękny, prawda? - powiedział Ares. Skinęłam w odpowiedzi
głową. - Wsiadaj, nic mu nie będzie - dodał z rozbawieniem
patrząc na moją minę.
-
No dobra. - mruknęłam.
Odbiłam
się z ziemi i wskoczyłam na grzbiet wierzchowca podciągając się na
jego grzywie. Ares odszedł kawałek i podniósł z ziemi "moją"
sportową torbę. Rzucił ją do mnie. Złapałam pakunek.
-
Nie zapomnij.
Uśmiechnęłam
się w odpowiedzi.
-
Dzięki za wszystko - powiedziałam, dotknęłam oparzenia po lewej
stronie twarzy - Za wszystko -powtórzyłam.
Ares
skiną głową.
-
Lećcie - powiedział.
I
koń zaczął biec do przodu. Po chwili Ares zastał daleko w tyle. Nie
mogąc się powstrzymać wydałam okrzyk radości ciesząc się
prędkością z jaką się poruszałam. Przede mną było bardzo,
bardzo dużo pracy. Musiałam przeżyć, ogarnąć wojnę, która już
w zasadzie trwała a teraz jechałam do podziemi. Dodatkowo Ares nie
powiedział mi wszystkiego. Miałam co do tego złe przeczucia. A i
ciekawe czego jeszcze chciał ode mnie Hades. Jakie trudności będą przede mną?
Jak
skończę wycieczkę będę musiała wrócić do Obozu Herosów, to
jasne. I to nie będzie miła wizyta. I pewnie będę musiała zostać
tam dłużej. Niestety. Nikt się do mnie nie przyzna bo jestem
androidem, więc domek dla nie-jak-im-tam-nie-wiem czeka. I moja
blizna. Ciekawe co pomyślą inni widząc na mojej twarzy odciśnięty
znak dłoni. Będą się śmiać? Bedę widoczna z promienia
kilo......
Nie.
Koniec. Teraz to nie jest ważne. Świat się wali a ja myślę o
swoim wyglądzie. Czegoś takiego jeszcze w historii nie było.
Uśmiechnęłam się w duchu. Ares jest całkiem spoko gościem,
jeśli pominąć momenty w których nie jest. "Lubie trudnych
motocyklistów" tak powiedziałam Kronosowi żeby się ode mnie
odczepił. Problem był taki, że chyba na serio tak myślałam.
Ale... Nie wiem. Na razie trzeba uratować świat. Tylko, że nie
zrobię tego sama - uświadomiłam sobie. Jeśli nie sama to ktoś mi
pomoże, albo ja pomogę innym.
A
na razie... Dowiedzmy się co się dzieje, odzyskajmy wspomnienia, wykażmy się. Tak jak mówił Ares. Potem... Potem się zobaczy...
Ścisnęłam
nogami boki wierzchowca zmuszając go do szybszego biegu...
---
Ten wpis to absolutnie życie. Trochę długo zajęło mi wstawienie go, bo to długi post, no i trzeba było poprawić trochę błędów oraz usunąć parę powtórzeń. Momenty z Bianką to absolutnie najpiękniejsze co w życiu widziałam. Kaja ma zadatki na głównego bohatera - jest absolutnie wspaniałą (wiem.. A ja uczyniłam ważniejszym bohaterem ćwierćboginię i syna pomniejszej bogini klozetów)
Gdyby to kogoś interesowało, niedługo pojawi się ważny rozdział fabularny