Strony

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Od Kaja

 Dobra. To było bolesne i długie półtora dnia. Ze wskazaniem na bolesne. No właśnie. Teraz rozumiem, dlaczego w różnych książkach osoby nieprzyzwyczajone do jazdy narzekały po dniu spędzonym w siodle. Tak. I zawsze było tam sformułowanie „nie wiedziałem, że mam takie mięśnie". Ał... A teraz na serio to rozumiem.

Koń Aresa cały czas niestrudzenie biegł. A ja podskakiwałam przy każdy jego ruchu. Tak, żeby nie było: ten czarny koń to nie był zwykły wierzchowiec, tylko serio wielkie bydlę. Ał...

Moje mięśnie, moja głowa. Jak ja jestem głodna! Okej. Już przestaje się nad sobą użalać. Wracamy do normalności. Ares... Ten przytyk Bianki o jego pochodzeniu był spoko. Tylko że mówiła o moim.... No właśnie.

Koń wybiegł z lasu i zaczął biec po poboczu drogi (no przepraszam, jestem głodna i jadę do Hadesu. Proszę wybaczyć mi moje opłakane umiejętności opisywania rzeczywistości) - to była ta sama droga, którą biegłam wczoraj i jechałam z Aresem, jakiś dzień temu. I ta cała historia....

Koń przyspieszył. Ała!! Krew!? Co się dzie....

***

Otworzyłam oczy. Ciemność. Cisza. Nie czuję nic. Pustka. Żadnego dźwięku. Potem nic. Zemdlałam. Chyba. Teraz. Coś. Gdzie jestem? Nade mną gwiaździste niebo. Spadłam z konia? Zaraz.... Konia? Od kiedy ja...? Ja? Kim ja.... Skąd?

O co chodzi? Nic nie pamiętam....

Gdzie moje rzeczy? Rzeczy...? Chyba miałam chlebak... Nie nic tu takiego nie ma. Tylko... Kilka kroków ode mnie leży czerwona sportowa torba. Co to jest? Zaraz. Koło mnie leżą dwa noże. Na obu wygrawerowane jakieś runy czy inne ornamenty.

Podniosłam się z ziemi, chwytając broń i zakładając torbę na ramię. Próbowałam iść, ale zatoczyłam się i wpadłam na drzewo. Noże wypadły mi z dłoni. Oddychałam ciężko. Gdzie do..... Nie wiem. Gdzie jestem? Wszystko mnie boli... Dokąd powinnam pójść?

Chyba coś pamiętam?... Nie. Nic. Pustka.

Co powinnam zrobić?


***

Ulica. Już dawno straciłam orientację. Błąkałam się po mieście, nic nie rozumiejąc. Czerwona, sportowa torba ciążyła mi niemiłosiernie. Ludzie. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Kogo obchodzi nastolatka z...

Koś położył mi rękę na ramieniu. Natychmiast się odwróciłam. Za mną stała dziewczyna — mniej więcej trzynastoletnia. Miała krótkie brązowe włosy i ciemne oczy. Biało-szare dżinsy sięgały jej do kostek. Bluzka była obrzydliwie zielona. W uszach dziewczyny tkwiło kilka kolczyków.

- Czego chcesz? - zapytałam i strąciłam z ramienia jej dłoń.

Dziewczyna wyglądała na zbitą z tropu.

- Ja... przepraszam — powiedziała — ale wyglądałaś na zagubioną i chciałam zapytać, czy nie mogę ci jakoś pomóc.

Wyciągnęłam dłoń.

- Kaja — powiedziałam.

Moja nowa koleżanka uścisnęła mi rękę.

- Sophia — przedstawiła się.

Puściła jej dłoń.

- I?- spytałam — Co robimy?

- Ja...

- Co się robi, gdy ma się totalną amnezję? - przerwałam jej. Starałam się by mój głos, brzmiał lekko ironicznie, z nutką rozbawienia, ale chyba coś nie wyszło...

***


 Obudziłam się. Wszystko mnie bolało. Byłam głodna i zmęczona. Jak przez mgłę dochodziły do mnie wydarzenia dzisiejszego poranka i wczorajszego wieczoru, i wczorajszego poranka, i przedwczorajszego wieczoru, i przedwczorajszego poranka i.... Poprawka. Nic nie pamiętałam. Ostatnie co mi się przydarzyło to Sophia i ... I... I?

Miałam wielką ochotę zamknąć oczy ponownie oczy i udać, ze się nie obudziłam. Ale coś nie dawało mi spokoju. Tylko co?

Z jękiem podniosłam się z podłogi. Znajdowałam się w jakimś pokoju. Sądząc po wyglądzie, w salonie... Nie. Raczej była to po prostu pokojo-kuchnio.... Jak się coś takiego nazywa? Skromny aneks kuchenny, szafki, sofa stół i kilka krzeseł. A ja leżałam przed chwilą na dmuchanym materacu...

Oparłam się plecami o ścianę, czując, że za chwilę znowu zemdleję. Kręciło mi się w głowie.

Usłyszałam kroki. Drzwi otworzyły się i do pokoju weszły dwie dziewczyny: Sophia i ktoś jeszcze.

- Obudziłaś się - stwierdziła po prostu Sophia

-Taa... - odpowiedziałam, co innego miałam powiedzieć?

- Ale żeście sobie pogadały -do dialogu włączyła się nieznana mi koleżanka Sophii - Ją znasz, Ja jestem Viola. A ty? - spytała

- Kaja - powiedziałam, lekko się kłaniając.

Viola wyglądała na około 20 lat. Była wysoka, miała długie blond włosy związane w kucyk i pod względem ubioru była totalnym przeciwieństwem Sophie.

- Wiedziałam -odpowiedziała Viola - Masz mega niespotykane imię. Łatwo zapamiętać. ale... nie byłam pewna- uśmiechnęła się szelmowsko i przeszła do drugiej części pokoju. Zaczęła wyjmować z szafek talerze, sztućce i jedzenie. - Ban o tobie mówił. Zresztą on zawsze o tobie mówił - dodała.

Spojrzałam na dziewczyny, nic nie rozumiejąc.

- Ja nadal nic nie pamiętam - powiedziałam - Przepraszam.

Sophie podeszła do mnie, chwyciła mnie za ramiona i delikatnie mną potrząsnęła.

- Może pójdziemy do ciebie? Wtedy może coś sobie przypomnisz - w jej głosie było coś pomiędzy zrezygnowaniem a ciekawością. No i co? Założyłam na ramię moją torbę i poszłyśmy.

Po prostu. Wyszłyśmy na klatkę schodową i zeszłyśmy piętro niżej. Drzwi do mieszkania były otwarte na oścież. Weszłam do środka, stawiając parę chwiejnych kroków.

- Nie idziesz? - spytałam, widząc, że Sophia została na korytarzu i z zainteresowaniem zagląda do środka.

- Nie - dziewczyna pokręciła głową. - Jak skończysz oględziny, to choć na górę, za jakieś pół godziny będzie obiad.

Skinęłam w odpowiedzi głową. Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po wnętrzu pokoju.

Było urządzone dużo skromniej, ale widać było w tym celowe działanie. Wszystko było zrobione tak, że na pierwszy rzut oka to miejsce wydawało się dawno opuszczone. Od pokoju odchodziły trzy drzwi (pomijając wejściowe). Podeszłam do środkowych i delikatnie nacisnęłam klamkę. Cicho wsunęłam się do wnętrza. Okno w połowie zasłonięte żaluzją a na podłodze trzy materace.

Na jednym z nich leżała skulona postać. Był to bez wątpienia chłopak. Miał krótkie włosy tak jasne, że wydawały się białe. Poza tym bordowa bluza i czarne dżinsy 7/8. Spał.

Wiedziałam, że powinnam albo go obudzić, albo wyjść, ale... Wydawał się... Jak to nazwać? Wlewał w te puste ściany jakby obecność, a w moje serce nadzieję i jakąś siłę. Przymknęłam drzwi.

Nagle on z cichym jękiem obrócił się na plecy i zobaczyłam, że na lewym policzku ma szramę a na wargach zaschniętą krew.

I wtedy on otworzył oczy. Poderwał się z ziemi, a jego spojrzenie szybko spoczęło na mnie.

-Ja przep... - zaczęłam mówić

- Ty żyjesz! - przerwał mi - Ty, to ty?... Ty tu jesteś? Prawda?....

Nie rozumiałam jego wybuchu radości i nagłego wycofania i tych dziwnych pytań. Mierzyliśmy się wzrokiem przez długie pół sekundy. Ot, uderzenie serca. Ale ja czułam się, tak jakby minęło kilka minut.

Chłopak miał piękne oczy, które, choć teraz przekrwione.... Nie. Jego tęczówki miały różowo-czerwono-bordową barwę naturalnie (nie wiem, jak się coś takiego nazywa).

Te oczy, które ja tak dobrze znałam! Ban. Kronos. Ares. To wszystko wróciło... Ja. Android... Bianka, Adria. Obóz Herosów. A! Po tym wszystkim, po nektarze itd. on przede mną, ot tak, najnormalniej w świecie stoi?

- Ban... - wyszeptałam - To... znaczy... Ty żyjesz? - nie mogłam uwierzyć. 

Staliśmy naprzeciwko siebie jak zahipnotyzowani. Po jego policzku spłynęła łza. Poczułam, że również mam mokre oczy.

- To... ty - powiedział - Nic ci nie jest?

- Nie. - pokręciłam głową - Ty? Jakim cudem ty żyjesz - urwałam, przecież on nic nie wiedział.

-Ja... - zaciął się - Musimy chyba pogadać.

Skinęłam w odpowiedzi głową. Jeszce chwilę staliśmy, spoglądając na siebie z niedowierzaniem. Potem wyszliśmy z pokoju, a potem na korytarz - nie chciałam tam być, bolesne wspomnienia. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami, wzdychając ciężko.

- Viola zaprosiła nas na obiad - powiedziałam w końcu, przełamując milczenie.

Tak bardzo chciałam, aby Ban żył, wyrzucałam z siebie, że to moja wina... A teraz co? Wyrosła między nami jakaś niewidzialna bariera. Jak by...

- My chyba naprawdę musimy pogadać - Ban wydawał się jakiś smutny

Ciekawe dlaczego?... A prawda nasi przyjaciele nie żyją. No rzeczywiście ma powody do smutku.

- Lucy i inni - zaczęłam

- Nie wiem - przerwał mi - Jak się ocknąłem, nie było tu nikogo. Miałem tylko bardzo dziwny sen...

- Jeśli ten sen zakładał, że przyprowadziłeś tu jakiś dziwnych ludzi, którzy mieli broń, i którzy w naszej głupocie dali nam coś normalnego do jedzenia i potem mnie z tąd zabrali i ... To była prawda! - nie wytrzymałam, odwróciłam się i walnęłam pięścią w drzwi. Oczywiście źle uderzyłam i od razu poczułam ból od nadgarstka po łokieć. Lekcja na przyszłość... Spojrzałam na Bana. Przypatrywał mi się uważnie.

- A potem była powtórka z Infinity War - powiedział głucho i pstryknął palcami - nic.

Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu prawdę. Nie całą, ale... Przecież to Ban. Przyjaciel. Co powinnam zrobić? W końcu on przerwał ciszę.

- I pomyśleć, że w takim momencie... - westchnął - Muszę ci coś wyjaśnić. Kojarzysz Aresa? Ten idiota, który jeździł na harleyu - skinęłam głową, nie wiedząc do czego zmierza. Ban urwał. Nagle zrozumiałam. 


- Ty wiesz! - prawie krzyknęłam.

Chłopka popatrzył na mnie za zdziwieniem.

- Ty wiesz...? - powtórzył - w sensie ta gadka o Olimpie...

- ...tytanach, bogach i potworach

- To prawda - dokończył.

- Dokładnie - westchnęłam.

- I to odpowiedź, dlaczego przeżyliśmy. Bo to nie był zwykły napój, tylko nektar.

- Tak - przytaknęłam

- Ale ja wciąż nie wiem, co się z tobą stało. I skąd wzięło się to paskudne oparzenie na twojej twarzy - ostatnie słowa wymówił ze źle ukrywanym obrzydzeniem

- A ja nie wiem skąd ty wiesz - powiedziałam i spojrzałam na niego - sorry ale po tym wszystkim ja nie za bardzo wiem komu zaufać - urwałam - przepraszam - dodałam - tobie powinna zaufać jako pierwszemu, ale serio nie wiem co o tym myśleć.

W odpowiedzi on skinął głową.

- Nie wiem, ile wiesz i co przeszłaś, co mam ci powiedzieć

Spojrzałam na niego ze złością. Wydawał się taki spokojny. Zresztą, on zawsze taki był, tylko teraz jakoś to mnie drażniło. „Co przeżyłam” - mało przyjemne spotkanie z Aresem - ot, co przeżyłam.

- Wiem o sobie i o świecie wystarczająco dużo by się znienawidzić - mruknęłam

- Kim jesteś? - przerwał mi

- Kimś kto nie powinien istnieć - wycedziłam przez zęby

- Więc Kronos ci powiedział - mówił spokojnie, uważnie dobierał słowa - Dołączysz do niego?

- Dlaczego miałabym to robić! - krzyknęłam ze zgrozą

- Chciałem tylko zauważyć, że to, co chce zrobić, wcale nie jest takie złe. A na pewno lepsze od tego, co robią teraz bogowie.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

- Co ci się stało, że myślisz w ten sposób ? - szepnęłam

- Co mi się stało? Co mi się stało?! - krzykną - Mieszkałem w obozie połowę mojego życia - (znaczy około 8 lat) - I wiesz co? Jakoś nikt się mną nie zainteresował. Nikt mi nie powiedział „jesteś moim synem". Nawet głupie córki Afrodyty dostawały przydział po dwóch tygodniach. Więc co? Znudziło mi się czekanie. Poszedłem. I wiesz, kogo spotkałem?

***


Chłopak biegł przez las. Potykał się co kilka kroków, ciężko dyszał. Kilka metrów za nim pędziła chimera. Chłopak wywrócił się. Przymkną oczy. Był gotowy. Zaraz zginie. Tylko że ból nie nadszedł. Podniósł się z ziemi. Odwrócił się. Przed nim stał wysoki, młody mężczyzna z obusiecznym mieczem w ręce. U jego stóp chimera rozsypywała się w proch.

- Nie powinieneś tu byś synu Artemidy - odezwał się nieznajomy

- Uratowałeś mi życie - wymamrotał chłopak.

Nieznajomy pokiwał głową.

- Jak się nazywasz? - zapytał po chwili.

- Ban - wymamrotał chłopak, spuszczając wzrok z twarzy nieznajomego.

W odpowiedzi on zaniósł się śmiechem.

- Czemu boisz się wymawiać swoje prawdziwe imię, a podajesz imię nieistniejącej postaci, której chcesz dorównać?

***


 Po twarzy chłopaka spłynęła łza. Szybko wytarł ją wierzchem dłoni.

- Nie chce o tym mówić - powiedział - Nie zasługujesz na to.

- Że co? Rozumiem, że nie podoba ci się, że nie jestem człowiekiem, ale jakoś wcześniej choć wiedziałeś - nie wytrzymałam.

***

- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał nieznajomy

- A kim ty jesteś? - odpowiedział chłopak, zauważając kątem oka, że stopy tajemniczej postaci unoszą się nad ziemią.

- Wrócisz do takiego życia, jakie chcesz teraz prowadzić. Nikt nie będzie cię niepokoił. Ale...

- Ale?

***

- Wiedziałem - prychną z pogardą - jak mógłbym nie wiedzieć? Przez ostatnie trzy lata czekałem - był wściekły, ponosiły go emocje

***


 - Po prostu pewnego dnia przyprowadzę do ciebie mojego przyjaciela, a ty dasz mu schronienie na kilka miesięcy do czasu, aż odejdzie ze mną.

***

- Czekałeś na co? - nie wytrzymałam

- Jeszce się nie domyśliłaś? - uśmiechną się drwiąco

- Czekałeś na Aresa, na to aż mnie stąd zabierze i będziesz miał spokój, aż będziesz mógł działać - na jego twarzy odmalował się wyraz niedowierzania - I co jeszcze? Czekałeś na wiadomość od matki, bo cały czas sobie wmawiałeś, że jednak Artemida nią jest. Aż w końcu, zwróciłeś się do Kronosa, prawda? - ostatnie słowa wyszeptałam, wiedząc, że mówię prawdę

- Milcz! - powiedział - Nie masz prawa tego wiedzieć.

Pokręciłam głową.

- Ale wiem. Być może podczas wymiany myśli

- Nie mów, że pozwoliłaś komuś wejść do swojej głowy - przerwał mi.

- Nie pozwoliłam, tylko on sam sobie pozwolił - uśmiechnęłam się niewesoło na wspomnienie wczorajszego popołudnia.

- Powiedz tylko, że to nie był Ares - powiedział słabo on.

- To on cię wtedy uratował, prawda? - zapytałam - Pokazałam mu wszystko - dotknęłam dłonią swojego czoła. - Część jego wspomnień

- Więc to tak - przerwał mi - Naprawdę chcesz być pionkiem w jego grze? Tylko kartą, którą bez wahania poświęci?

- Dobrze jest znać swoje miejsce - popatrzyłam na Bana.

- Dobrze to jest mieć wolność - odparował. - A ty jak widzę, jej nie masz . On zabrał ci wszystko, co miałaś i teraz i poprzednio. Należysz do niego.

***

- Było inne wyjście?

- Było, ale to podobało mi się bardziej.

***

-Zrozum, on czerpie przyjemność z tego, że zadaje ci ból.

***

- Uwielbiam cię upokarzać - stwierdził - Już zapomniałem, jaka to frajda.

***

Musisz po prostu zrozumieć, że dla niego zawsze będziesz tylko zabawką. - jego lewe oko zrobiło się złote - Lecz dobrze. Będziesz już zawsze wyrzutkiem. Dla mnie wrogiem, którego trzeba zabić. Dla nich więźniem, którego trzeba się pozbyć. - złoty kolor znikną - Przypieczętowałaś swój los - powiedział.

- Nie - szepnęłam. Wiedziałam, że powiedział prawdę, ale chciałam, sobie wmówić, że to kłamstwo.

Wiedziona instynktem podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu. Moje palce przeszły przez materiał i weszły w ciało. Cofnęłam dłoń. Palce miałam uwalane w krwi: spływały po niej niebieskie i czerwone strumyki płynu.

- Ty też - wyszeptałam z niedowierzaniem

- Kto to mówi - żachnął się.

Podniósł rękę i wykonał ten sam gest co ja. Powstrzymałam krzyk, gdy jego palce wbiły się w moje ramię. Po chwili podniósł dłoń, po której spływała niebieska krew tytana przeplatana złotą siateczką ichoru.

- Więc jednak dał ci swoją krew - stwierdził z niedowierzaniem, oglądając swoją dłoń.

Cofnęłam się kilka kroków.

- Ty też... - nie dokończyłam.

- Nie do końca - powiedział - Jak widzisz, byłem też kiedyś człowiekiem. A teraz w końcu. - w jego rękach pojawiły się moje noże - To pozwoli mi wreszcie stać się takim jak ty. I ja w przeciwieństwie do ciebie spełnię oczekiwania ojca.

Po tych słowach po prostu rozpadł się w proch jak mantikora. Zwyczajnie znikną. Nie zostało nic.

Nie mogłam uwierzyć. To wszystko stało się tak nagle. Nagle poczułam olbrzymie zmęczenie. Opadłam na kolana i spoglądałam na błękitno-czerwoną krew spływającą z moich palców.

A ja myślałam, to co działo się wczoraj ze mną i Aresem było dziwne. No to dzisiejszy dzień zdecydowanie to przebił. Mój najlepszy przyjaciel minie zdradził i zyskałam sobie śmiertelnego wroga i ... Dodatkowo to, co Ban mówił o Aresie... Czy wybrałam dobrą stronę? Może rzeczywiście powinnam przyłączyć się do Kronosa. I kim ja, do cholery, jestem? I co z tym długiem? Przecież to oczywiste, że jeśli zrobię coś, co się Aresowi nie spodoba to zaraz...

- Czemu tak o mnie myślisz? - myśl rozległa się bezpośrednio w mojej głowie.

Nie odpowiedziałam tylko, tępo wpatrywałam się w krew na podłodze.

- Hej! - zdradził lekkie zniecierpliwienie - Spójrz na mni. - to nie była prośba, tylko rozkaz.

Nie zrobiłam nic.

Nagle poczułam, że na moim podbródku mocno zaciskają się palce i brutalnie podrywają moją głowę do góry.

Przede mną stał Ares (bo kto by inny). Jego stopy delikatnie unosiły się nad podłogą. Delikatna wodna mgiełka za nim zdradzała właśnie zamknięty portal Iris.

- Mówiłem coś do ciebie - szepnął on i zabrał swoją dłoń.

Wpatrywałam się w niego jak urzeczona.

Ares wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam jego dłoń i podniosłam się z kolan. Kątem oka zauważyłam, że oparzenia na jego dłoniach przeobraziły się w blizny.

Powoli na moje usta wpływał delikatny uśmiech. Po moim policzku spłynęła łza.

Jego wargi również ułożyły się w półuśmiechu.

- Jesteś - szepną a w jego oczach rozbłysły radosne iskierki.


***


To teraz parę słów ode mnie. Majam pewnie też zaraz coś napisze (jak zawsze). Więc za nieukatrupienie mnie za to co tutaj zaszło serdecznie dziękuję. (Jest okej, prawda? Dialogi w miarę naturalne? Zachowania postaci do wytłumaczenia? Ares odpowiednio aresowy? 😉)

Nie wiem do czego dokładnie będzie zmierzać główny wątek bloga więc pozwoliłam sobie na wprowadzenie, do pobocznego wątku mojej postaci, głównego złego bohatera. Może nawet coś dobrego z tego wyniknie. 

I strasznie dziękuję za miłe słowa od jednorożca i majam pod moim ostatnim rozdziałem. Jak ostatnio go przeczytałam to doszłam do wniosku, że wiele rzeczy bym poprawiła itd. więc postaram się by następne opowiadania były bardziej dopieszczone (wiecie, przecinki, literówki, wypowiedzi postaci itd.) A i może tym razem też napiszcie co o tym sądzicie? 

Postaram się by w moim następnym opowiadaniu Kaja trafiła do Obozu no ale z Aresem nigdy nic nie wiadomo 😉.

---

dziękuje za udzielenie głosu wikilsw (i tak bym sobie sama wzięła). Rozdział zarąbisty, jesteś perełką bloga (a ja jego niszczycielem). Co do Bana to na Howrse, wysyłam Ci "recenzję" jego postaci, a więc wiesz co o nim myślę (moje serce: "jest niczym mój monsz Luk", ale moja głowa "mój monsz Luk był lepszym Banem"), ale poza tym świetnie jak zawsze.

 

Do zobaczyska ludzie (a rozdzialik fabularny się usunął, wiecie? z bloggera i dokumenta Word. Muszem pisać od nowa) ! 


niedziela, 9 sierpnia 2020

Od Kaja

Biegłam. Po prostu biegłam. Albo raczej, żeby już nie kłamać, to jechałam na czarnym koniu który biegł. Byłoby nawet fajnie gdyby nie to, że jechałam już na nim już trzecią czy czwartą godzinę. A i mój czarny rumak zmierzał prościutko nad Styks....

A zaczęło się tak niewinnie... Mój najlepszy kumpel z ulicy przyprowadził na miejsce naszego spotkania grupę ludzi trochę większą niż zwykle. Nie protestowałam. Czasem do naszej bezdomnej paczki dołączały jakieś zwykłe dzieciaki. Zrywały się ze szkoły a któreś z nas ratowało je przed miejską policją. Potem spędzaliśmy trochę czasu razem. A i zawsze można było liczyć na jakieś żarełko czy coś. Dostawało się kanapki zrobione do szkoły przez jakąś nadopiekuńczą matkę czy część czyjegoś kieszonkowego. Oczywiście czas spędzony z nowymi był inny niż gdybyśmy spędzili go w swoim gronie ale i tak było fajnie. Tylko, że wtedy powinnam dojść do wniosku, że ci "wagarowicze" są zbyt dobrze ubrani jak na uczniów pośrednich szkół nowego Yorku. A i że jest już o wiele za późno na wagary. Ale wtedy zaufałam kumplowi no i to był błąd.

Gadając doszliśmy do opuszczonego domu, (no kamienicy raczej, jeżeli oczywiście w Nowym Yorku takie budynki nazywa się kamienicami), w której znajdowała się, czule nazwana przez Bana, nasza Baza Wypadowa. Pierwsze piętro zajmowała inna grupa ludzi, byli sympatyczni ale trzymaliśmy się oddzielnie. Parter i trzecie piętro były wspólne, ale parteru nie ruszaliśmy by nie wzbudzać podejrzeń, zaś ostatnie piętro było tak zruinowane, że nie było tam po co wchodzić. Natomiast drugie piętro było nasze.

Wchodząc po schodach spoglądałam na tak dobrze znane mi ściany i twarze moich przyjaciół. "I co ja bym bez nich zrobiła?" - Myślałam wtedy.

Weszliśmy do pokoju. Usiedliśmy na prowizorycznych meblach i każdy z nas wyjął ze swojego plecaka coś w miarę jadalnego. Ban szybko zaznajomił nowych z naszą sytuacją (myślałam, ze zrobił to już wcześniej) A oni? Wyciągnęli z plecaków kilka butelek z alkoholem, dwa bochenki świeżego chleba, kilka tabliczek czekolady i wogle inne dobra. Nim się zorientowałam już jedliśmy; moja paczka zakumplowała się z tymi nowymi. Rozmawiali jak by znali się od zawsze. Coś było nie tak. Pomijając oczywiście to, ze każdy z nas wypił już przynajmniej kubek jakiegoś piwa czy innego wina. Nie wiem co to było. Dla mnie smakowało jak jakiś taki zwykły (dla mnie zwykły = dobry/pyszny/świetny itp.) sok brzoskwiniowy, nektarynkowy lub pomarańczowy. Nie byłam pewna. A moi kumple sprzeczali się czy to piwo jakieś-tam czy inne, lub czy wino półsłodkie czy wytrawne (w co naprawdę wątpiłam).

Nic nie rozumiałam. Poczułam, że kręci mi się w głowie. Chciałam powiedzieć Banowi, że chyba pójdę się przewietrzyć czy coś, ale jak spojrzałam w stronę przyjaciół zobaczyłam, że śmieją się między sobą, stukają kubeczkami z napojem i są już przynajmniej trochę pijani. Świat lekko rozmazywał mi się przed oczami ale na pewno coś jeszcze było nie tak. Wstałam, wymamrotałam, coś, że wychodzę. Byłam i tak pewna, że nikt mnie nie słucha. Wszyscy bawili się żartowali i pili. Nie trzeba było się zgadzać na....

- O tak, pójdziesz z nami- usłyszałam głos za sobą, zdziwiłam się, że był całkowicie trzeźwy. Odwróciłam się. "Nowi". Jak ja mogłam nie zapytać ich o imiona? Zawsze pytałam. W ten sposób poznałam Annie, Bena, Luka... A teraz... Każdy z trzymał coś w ręku...Rozpoznałam kształt pistoletu. Inny miał w ręku miecz? Kolejna dziewczyna trzymała coś na kształt kuszy.

- Chyba sobie żartujecie - powiedziałam pewnie ale poczułam że strach ściska mi wnętrzności - A to - wskazałam na broń - to są zwykłe atrapy.

- Tak? - dziewczyna wyglądała na rozbawioną, uśmiechnęła się nieprzyjemnie odsłaniając rząd umalowanych na czarno i spiłowanych zębów - Sprawdzimy? - zapytała. No i zrobiła to czego się w tamtej chwili najbardziej obawiałam - podeszła do moich przyjaciół. Wszyscy leżeli na ziemi śpiąc lub mamrocząc coś niezrozumiale. Dziewczyna przyklęknęła i przyłożyła kuszę (naładowaną!) do szyi Bana. - A nawet jeśli to atrapa - zaczęła mówić z zadowoleniem patrząc na moją przerażoną minę (i tu złamałam pierwszą zasadę życia na ulicy, a mianowicie - Nigdy, przenigdy nie pokazuj że się boisz!) - To chyba strzał powinien skrócić jego życie, czyż nie? - roześmiała się

- Dobra - wysiliłam się na spokój - Powiedzcie tylko czego ode mnie chcecie. 

Patrzyłam na twarze chłopaków, oni zawsze zdradzają w ten sposób więcej niż dziewczyny. Ale nic. Najgłupsze było to, że nie mogłam policzyć ilu ich jest. Ban przyprowadził trójkę nowych a teraz mogłabym założyć się o głowę, że jest ich piątka. Od zawsze wiedziałam, że picie alkoholu w mojej sytuacji.... Ale coś jeszcze było nie tak.... To nie było zwykłe rozmazywanie czy dwojenie obrazu.... Widziałam chyba.... Nie zauważyłam, że ktoś podszedł do mnie z tyłu. Poczułam tylko ukłucie w lewe ramię i oddalający się głos: "Jak myślicie, wystarczy?" Ostatnie o czym pomyślałam to coś tak mądrego jak myśl w stylu "O fajnie, chyba dostałam strzałkę od grupy ludzi, której nie da się policzyć, i w której część używa mieczy i kuszy". No i zemdlałam. Straciłam przytomność. Nie było mnie. Problem polegał na tym, że tylko przez chwilę.

Ocknęłam się na schodach. Zdziwiłam się, że któryś z chłopaków po prostu nie przerzucił mnie sobie przez ramię tylko, że nieśli mnie między sobą we dwóch. Natychmiast sie wyrwałam - salto do tyłu. To nie było zbyt przemyślane posunięcie. Nie byłam jeszcze w pełni przytomna i źle wylądowałam ale szybko doszłam do siebie i poderwałam się z ziemi. Wyjęłam z kieszeni bluzy i uchwytu przy dżinsach dwa noże.

"Wystarczy, że dobrze uderzysz a zabiją każdego człowieka, który chciałby cię skrzywdzić lub coś czego w ogóle nie powinnaś widzieć" - takie słowa powiedział do mnie kolega dając mi je. Nie wiem jak się nazywał. Po prostu wszyscy wołali na niego Ares, od greckiego boga wojny. To był chyba jego pseudonim. Przecież nikt normalny się tak nie nazywa. Z resztą większość ludzi z ulicy, których znałam też posługiwała się przezwiskami. Nawet ja nie używałam swojego prawdziwego imienia... Ale... Nawet go nie znałam, nie wiedziałam o sobie nic. Po prostu byłam Kają. A wracając do tematu chłopak był spoko. Dżinsy, czarna skórzana kurtka, ciemne przeciwsłoneczne okulary. Miał swój styl. Był razem z Banem jednym z założycieli naszej grupy. Mało go jednak znałam. Był z nami może tydzień. Potem po prostu znikną. Mówili, że miał wypadek na kradzionym motorze lub, że po prostu zabrali go do poprawczaka. Wszyscy gadali co innego. Tylko kiedyś przyszedł do nas goniec z kompletnie innej części miasta - przedstawił się jako Loki. Też miał fajny pseudonim. Chłopak miał krótkie czarne włosy i taki ... jak to nazwać ... błysk w oku? Może to przez to takie imię? Odprowadzałam go kawałek drogi powrotnej. Ostatnie słowa jakie od niego usłyszałam to było coś w stylu "Chcesz wiedzieć gdzie wcięło Aresa? Wiesz co? Powiem ci. Wrócił do swoich, na Olimp. Tam będzie mu lepiej. Ja też powinienem już wrócić do Asgardu... No o cześć!" I w tym momencie nagle wyciął takiego sprinta.... Z naszej grupy nikt tak nie biegał. I nic, wróciłam. A teraz stałam z tymi pamiętnymi nożami w rękach i obiecywałam sobie, że nikt nie skrzywdzi ani mnie, ani moich przyjaciół.

- Nawet nie próbuj - nie słyszałam jak dziewczyna podeszła do mnie z tyłu ale teraz stałą za mną i przykładała mi coś ostrego do szyi - Nie próbuj się ruszać - wysyczała - Mogę dostarczyć cię żywą lub martwą. Którą opcję wybierasz? - Nie odpowiedziałam nic. Myślałam gorączkowo czego Ci ludzie ode mnie chcą - Odpowiedz! - wrzasnęła dziewczyna a ja poczułam, że po karku spływa mi strumyk krwi.

- Wolę żyć - odpowiedziałam - ale żyć jak człowiek, a nie.... - Strumyk krwi zwiększył się, czułam jak spływa mi po plecach plamiąc moją biało-beżową bluzkę.

- Słyszycie? - usłyszałam głos dziewczyny - jeszcze chce walczyć! Zabierzcie jej broń! -

Podeszło do mnie dwóch kolesi. Posłusznie oddałam im broń. Zastanawiałam się czy nie widzę moich noży ostatni po raz ostatni. Gdy odeszli dziewczyna pchnęła mnie. Myślałam, że dam radę się utrzymać ale upadłam na kolana.

- No jesteś gotowa - powiedziała - ten z którym masz rozmawiać... - tu zacięła się na chwilę - Z nim rozmawia się z punktu widzenia sługi - dodała po chwili ale sama stanęła za mną trzymając ostrze przy mojej szyi.

Słyszałam jak mamrocze jakieś niezrozumiałe słowa a potem nagle podłoga zaczęła wirować i podniósł się z niej ciemny płomień. Po chwili przybrał on kształt człowieka. Miał on czarny płaszcz i koronę na głowie. Nie widziałam jego dokładnego kształtu, był jak utkany z dymu i mgły. Po chwili odwrócił się w naszą stronę. Poczułam na sobie świdrujące spojrzenie i to, że ucisk noża na mojej szyi maleje. Dziewczyna ukłoniła się czarnej postaci i odeszła kawałek. Skinęła głową na pozostałych. Spojrzałam na ciemną postać a gdy spojrzałam w drugą stronę już ich nie było. Jedynie na podłodze leżały moje noże. Po chwili usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.

- Tak - ciemna postać wpatrywała się we mnie uważnie - istotnie to Ty. Krew z mojej krwi, myśl z mojej myśli, pustka z mojej pustki, czas z mego czasu. Witaj córeczko. - po tym jak te niewiadomo co powiedziało te słowa cały, dosłownie cały, mój świat zawalił mi się na głowę - Jestem Kronos - przedstawiła się ciemna postać - A ty - wskazał palcem na mnie - jesteś moją córką. Oczywiście nie dosłownie. Zostałaś zrobiona z części moich szczątków strąconych przez moje dzieci do Hadesu. - czarna postać kontynuowała swój monolog - Oczywiście masz jednak swoją osobowość, charakter, myśl i umysł oraz ból...

- Wait - prawie krzyknęłam - Kronos, Hades, to przecież legendy.

- Jeżeli coś to mity - poprawiła mnie czarna postać - ale są one prawdziwe

- Nie, nie, nie! - Zerwałam się z podłogi - skąd pewność, że nie jesteś po prostu wytworem mojej dość bujnej wyobraźni oraz kilku kubków alkoholu? A nawet jeśli... A nawet jeśli to prawda.... To ty jesteś przecież ten zły - "Ale znalazłaś rodzinę" mówił równolegle mój głos w głowie - Gdzie jest haczyk? - spytałam bardziej opanowana.

- Nie masz duszy - Kronos spokojnie wpatrywał się w moją twarz - Gdy umrzesz po pewnym czasie odrodzisz się na nowo, tracąc wszystkie wspomnienia i tak dalej. Tłumaczenie ci tego po raz kolejny jest zbędne. Ale wiedz, ze mam nad tobą dużą kontrolę, jakkolwiek byś się nie ukryła znajdę cię

- Kłamiesz... kłamiesz... - powiedziałam przerywając mu - To tylko sen, jeden z tych głupich snów, w których za wykonanie zadania mogę spełnić marzenia - krzyknęłam.

Nie myślałam racjonalnie. Czułam jak ogarniają mnie emocje. Kolejno gniew, strach, złość i w kółko. Świat rozmazywał mi się przed oczami, kręciło mi się w głowie i czułam, ze po moich policzkach płyną łzy.

- Dość - wyszeptałam - proszę - Wszystko minęło. Zorientowałam się, że klęczę na podłodze a przede mną stoi czarna postać.

- Zadowolona z prezentacji? - spytał - To żebyś wiedziała, jak byś chciała mnie...

-Czego ode mnie chcesz?! - przerwałam mu. Wstałam z klęczek i podeszłam kawałek, schyliłam się i podniosłam z ziemi swoje dwa noże. Po chwili Kronos odpowiedział.

- Zabij pięć osób - powiedział - synowie i córki bogów.... 12 domów.... - mówił bardzo cicho i do moich uszu dochodziły tylko skrawki zdań. Ale wiedziałam o czym mówi. W mojej głowie pojawił się obraz miejsca do którego mam dotrzeć i jego dokładne współrzędne. Wiedziałam co mam robić ale cały czas miałam wątpliwości

- Tylko, ze ja nie chce nikogo zabijać. - powiedziałam - Zabijanie - wzdrygnęłam się - jest po prostu złe. - Chwilę czekałam na odpowiedź tytana

- Albo.... albo, masz ludzi na których ci zależy - zrozumiałam groźbę

- Ktoś konkretny? - spytałam zrezygnowana.

W odpowiedzi usłyszałam tylko trzy słowa "czas do jutra" Pokręciłam głową całkowicie załamana. Spojrzałam na noże trzymane w dłoniach. Czy mam prawo podejmować taką decyzję? Spojrzałam na schody i zbiegłam nie odwracając się. Po chwili wyszłam z budynku. "Szerokich łowów" żegnał mnie szept.

Przebiegłam przez ulicę i zaczęłam biec przez miasto. Mijałam kolejne bloki i domki jednorodzinne. Po jakimś czasie zabudowa zaczęła się przerzedzać, niebo zaś zachmurzyło się. Gdy dotarłam na obrzeża miasta byłam tak zmęczona..... Tak bieg przez miasto zajął mi ze trzy godziny. Zatrzymałam się i spojrzałam w niebo. Będzie jasno jeszcze przez następną godzinę czterdzieści. A ja mam jeszcze dotrzeć do tego nieszczęsnego obozu, wejść tam i zabić pięć osób? Kompletna paranoja. Rozejrzałam się dookoła. Kompletnie nie wiedziałam co robić. A mam jeszcze..... Ach... Przez te trzy godziny drogi przemyślałam trochę tą zwariowaną historię. Czy to w ogóle ma sens? Normalnie wróciłabym do "domu" gdyby nie to, że w mojej głowie, cały czas, jasno świeciły współrzędne obozu herosów. Eh... Chyba będę musiała to zrobić. Nie wiem. Śmieszne tylko było to, że w tej chwili czuła raczej rozbawienie niż strach. Jest jakaś 18 a ja stoję sobie najnormalniej w świecie na poboczu szosy prowadzącej do Nowego Yorku. Przydałaby się pom..... Hmm... Do obozu jest jeszcze jakieś.. Aaa... Za długo żeby iść pieszo. Swoją drogą powinien być tu gdzieś przystanek autobusowy E13 czy coś. Rozejrzała się. Jest! Jakieś 400 metrów ode mnie. Czemu nie zauważyłam wcześniej? Kilka minut i byłam już koło niego. Sprawdźmy rozpiskę... Autobus z Nowego Yorku powinien być za jakieś 30 minut lub półtorej godziny. No to sobie poczekam... Ale za to trzeba będzie iść tylko godzinę. Tak... Plan był dobry. Teraz musiał tylko przyjechać autobus.

Nagle ciszę za mną rozdarł ryk. Zza drzew wyleciał postacie na pegazach gonione przez jakieś ciemne skrzydlate coś. Po chwili do tamtych dołączyły inne. Niektórzy jeźdźcy trzymali w rękach pochodnie, inni broń. Widziałam strzały wypuszczane w kierunku potwora i jego bardziej lub mniej poważne rany. Bestia wyraźnie traciła siły. Jednak nie tylko ona znajdowała się w złej sytuacji. Widziałam pegazy rozpaczliwie umykające spod jej szponów i unikające jej zębów. Bitwa na niebie trwała a ja przyglądałam się zafascynowana. Gdy doszłam do dość głupiego wniosku, że fajnie by się to oglądało na dużym ekranie coś się zmieniło. Jeden z jeźdźców wbił włócznie w czułe miejsce na skrzydle potwora. (nie, tak naprawdę nie znam się na anatomii skrzydlatych stworów, wnioskuję jedynie po reakcji - ryku jaki potem z siebie wydała bestia i to, że natychmiast opadła na ziemię) Pegazy również wylądowały. Kilka osób zeszło i zadało bestii jeszcze kilka obrażeń. Po chwili wszyscy odlecieli. Rozejrzała się, czułam się jak wybudzona z transu. Pobiegłam w stronę stwora. Nie wiem czemu nie zareagowałam wcześniej. Wyrzucałam z siebie, że to na pewno byli oni.. no z tego głupiego obozu... Potwór miał zamknięte oczy, wyglądał jaki taki bardzo typowy smok. Łuski, pazury, skrzydła. Gdy podeszłam jeszcze bliżej zauważyłam wiele raz na jego ciele. Nie łatwiej było go zabić, po prostu? Szybciej? Patrzyłam, z obrzydzeniem, na przekłute w wielu miejscach strzałami skrzydła i łapy. W ogonie tkwiło z pół tuzina włóczni. Łapy smoka były w wielu miejscach poparzone. Po pazurach spływała krew, tylko że to nie była krew besti...

Przyznam nie zbyt przemyślałam to podejście do smoka. No i stało się. Bestia otworzyła oczy. Wyglądało to mniej więcej jak w tych wszystkich filmach fantasy, w których za stojącym tyłem bohaterem otwiera się, wielkie ziejące nienawiścią oko. Tylko, w tym wypadku to nie był film w kinie a ja stałam zwrócona twarzą do potwora. Odskoczyłam przestraszona i wyciągnęłam broń. Oddychałam płytko i szybko. W każdej chwili była gotowa odskoczyć i rzucić się do ucieczki. Patrząc jednak w oczy smoka... Nie, smoczycy... Czułam, że skądś ją znam. Jeśli Kronos mówił prawdę (proszę zwrócić uwagę na "jeśli") to mogłyśmy się spotkać wcześniej. Opuściłam broń zdając sobie sprawę, że smok i tak może mnie zabić w każdej chwili. Smoczyca patrzyła na mnie łagodnie. Miałą piękne złote oczy. Schowałam noże do kieszeni cały czas patrząc na smoka. Zastanawiałam się czy mogę się z nią porozumieć, może rozumie mowę lub czyta w myślach? (wybaczcie, po spotkaniu z Kronosem moje myśli chodziły po dziwnych ścieżkach np. jak pogadać z potworem którego przed chwilą strącili z nieba jeźdźcy na pegazach?) Smoczyca wypuściła z pyska obłoczek dymu. Gdy tylko dotkną on mojej skóry zalała mnie fala obrazów.

Widziałam siebie lecącą na czarnym smoku. Za mną leciało sześć innych postaci. Wydaje mi się, że jedna z nich leciała na gryfie, smok kogoś innego był biały. Ale nie wiem, obraz zmienił się tak szybko...

Zobaczyłam, że byłam w jakiejś jaskini, koło mnie stał mężczyzna w czarnej koronie.

- Jesteś pewna? - mówił -To poważna decyzja, potem nie będzie odwrotu.

Po chwili usłyszałam swój głos.

- Tak, wiem. Ale chyb atak będzie lepiej. Nie chce już nikogo skrzywdzić, Hadesie. Ani tu, ani tam. 

Zanim zdążyłam się zastanowić co mogą znaczyć te słowa obraz znów się zmienił. Zobaczyłam centaura galopującego przez las i usłyszałam dziewczęcy głos.

- Ej! Chejronie! Zaczekaj na mnie! -

Stary centaur zatrzymał się i po chwili dobiegła do niego inna kobieta-centaur. Ze zdziwieniem rozpoznałam siebie

- Znowu go słyszałam - powiedziała ja z wizji - To się musi kiedy skończyć! -

Potem obrazy zaczęły się zmieniać tak szybko, że prawie ich nie widziałam. Dostrzegła siebie na grzbiecie hipokampa, góry, jaskinie, wielkie pola bitwy usiane martwymi ciałami, wnętrza więzień. Słyszałam głosy ludzi: śmiech i płacz, krzyki bólu i radości zwycięstwa. Najstraszniejsza była świadomość, że ja znam wszystkich właścicieli tych głosów oraz miejsca, które odwiedzam. Po kilkudziesięciu sekundach obrazy rozmyły się a ja znowu znalazłam się na przeciwko smoczycy. Patrzyłam jej w oczy.

- Kim ja jestem? - wyszeptałam.

W ostatnie kilka godzin cały mój świat legł w gruzach. Straciłam przyjaciół, okazało się, że jestem androidem zrobionym ze szczątków jakiegoś psychotycznego tytana, od którego dostała misję zabicia pięciu półbogów. Znalazłam ranna smoczycę prawie zabitą przez (jakiś głupich) pegazich jeźdźców. I do tego dostałam pokaźną liczbę wspomnień, z których nic nie rozumiałam... Po prostu cudownie! Smoczyca patrzyła na mnie łagodnie.

- Znowu żyjesz - usłyszałam w głowie głos - nawet nie wiesz jak się cieszę..

- To ty mówisz? - szepnęłam, byłam tak zmęczona i obolała, że czułam, że nawet to mnie nie zdziwi. W odpowiedzi smoczyca delikatnie skinęła łbem.

- To ja - usłyszałam ponownie głos

Pokręciłam głową, moje spojrzenie padło na rany smoczycy.

- Ty umierasz - powiedziałam - ja... - kompletnie nie wiedziałam co robić, co powiedzieć. Pomóc? Kompletnie nie wiedziałam jak i po co. A po za tym... Smoków w mitologii greckiej nie był, co nie? Chyba, że byłam jakaś niewyedukowana (możliwe). Były gryfy, montykory lub mantikory i chimery (nigdy nie wiedziałam, ale była chyba jakaś różnica. Jedne to były lwy z ogonami skorpionów, a inne lwy z głową kozy i lwa oraz ogonem jako wąże. Chyba?), gryfy, pegazy, meduzy, drakoiny ale smoków nie. Smoczyca zdawała się odczytywać moje myśli.

- Nie jesteś z tąd, ja też nie. - usłyszałam myśl cichszą niż poprzednie - Przybyłam za wcześnie... Zawiodłam.. Musisz

- Nie wiem o czym mówisz. - przerwałam nic nie rozumiejąc - To... Jestem córką tego tytana czy nie? Nie wiem o czym mówisz - powtórzyłam - ale nie zawiodłaś, jakkolwiek umówiłaś się z poprzednią mną to... - dodałam nie kończąc.

- Naprawdę nic nie pamiętasz? - smoczyca wydawała się przygnębiona

- Kim jesteś? Kim ja jestem? - odpowiedziałam

- Mogę dać ci tylko jedną radę - głos smoczycy cichł z każdym kolejnym słowem - Udaj się do Hadesu.

Jej oczy przymknęły się a ciało zaczęło akby parować, znikać zmieniając się w pył. Poczułam łzy na policzkach. Choć wogle nie znałam tego stworzenia uwierzyłam, że mogło mi być kiedyś bliskie, że mogę przeciwstawić się tytanowi. Pytanie było proste - Co robić dalej?

Usłyszałam dzwięk zbliżającego się pojazdu. Spojrzałam w stronę drogi. Do przystanku zbliżał się autobus a ja była w ... eee ... znaczy daleko. Nie zdążę na bank. No ale od czego ma się nogi. Nie odwracając się pognałam w stronę przystanku. Jakoś w połowie drogi zorientowałam się, że autobus nie odjeżdża (a powinien). Minuta i byłam na miejscu. Drzwi pojazdu otworzyły się a z szoferki popatrzył na mnie nie kto inny jak mój stary znajomy - Ares. Od naszego ostatniego spotkania musiało minąć serio dużo czasu ponieważ z szesnastoletniego chłopaka wiecznie kradnącego motory wyrósł (chyba) ktoś serio fajny. Teraz wyglądał doroślej, taki typowy zbuntowany dwudziestolatek. Zmienił się, zapuścił nieco włosy wcześniej obcięte na rekruta, wydoroślał na twarzy. Jak widać dostał też prawko i dość fajną pracę a to już coś znaczyło. Ewentualnie... Ta gatka z Olimpem jest prawdziwa a po tym co widziałam była tylko jedna odpowiedź.

- Wsiadasz, nie wsiadasz? - musiałam trochę długo stać przed drzwiami i mieć serio niemądrą minę bo kierowca patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.

Pokiwałam szybko głową i wsiadłam do pojazdu. Drzwi zamknęły się. Rozejrzałam się po autobusie - był pusty (dziwne, a raczej bardzo dziwne), zajęłam jedno z pierwszych miejsc jak najbliżej wejścia (a przez to i kierowcy). Autobus zaczął jechać.

- Skoro to wszystko prawda, no ta gadka z Olimpem - zaczęłam mówić zaraz jak usiadłam - to czy ty jesteś - urwałam nie kończąc zdania.

- Bogiem - dokończył za mnie on - ale przez małe "b". To ważne. - odwrócił się do mnie wypuszczając z ręki kierownicę. - Ile już wiesz? - zapytał wprost.

Jedyne co mogłam z ciebie wyksztusić to zapytanie czy nie powinien patrzeć na drogę. Chłopak w odpowiedzi machną ręką

- Jedzie sam - powiedział - to pojazd Apolla. Kieowca służy tu tylko... jakby to ująć ... dla wyglądu. -

Pokiwałam głową

- To wszystko prawda? Jesteś Aresem, bogiem wojny?- spytałam wiedząc, ze odpowiedź w 99% przypadków będie prawdziwa - I to, że jestem androidem ze szczątków Kronosa? Oraz Olimp, ta cała gadka, to wszystko...- poczułam,ze po moich policzkach płyną łzy. Natychmist wytarłam je, ze złością, wierzchem dłoni - Przepraszam - mruknęłam - miałam naprawdę długi dzień

Ares pokiwał głową

- Androidy płaczą, ja zostaje pokonany w walce przez półboga - przez chwilę jego twarz stężała a potem uśmiechnął się łobuzersko - Co się dzieje z tym światem? -. Pomyślałam, ze gdyby nie ciemne okulary dostrzegłabym w jego oku ten bysk.

No i powiedziałam mu o wszystkim, co mi się dziś przydarzyło. A on tylko słuchał i co jakiś czas jego brew wędrowała do góry ze zdziwnienia. Gdy skończyłam ściągną z oczu czarne okulary i popatrzył mi w oczy. Spojrzałam w jego puste palące się ogniem oczodoły i dostrzegłam w nich coś na kształt współczucia (jeśli bóg wojny jest do tego wgl wstanie, proszę zwrócić uwagę na "jeśli")

- No nic - odezwał się - Nikogo zabijać nie będziesz to jasne. A ci jak to nazwałaś pegazi jeźdźcy, rzeczywiście byli z Obozu. A smok to musiał być... - zamyślił się - Aż dziwne, że Hades pozwolił sobie na utratę ... Jemu chyba serio zależy - sporzał na mnie - Na pewno wszystko rozumiesz, prawda? - uśmiechną się patrząc na moją minę - Pogadasz z jakimś... Albo od początku. Generalnie to, że zabieram cię do Obozu jest oczywiste. Jest dość późno - (oto jakimi słowami kwituje się godzinę dopiero 20 z kawałkiem) - Jak dotrzemy wszyscy będą już spali. - kontynuował niewzruszony - Podrzucę cię do swojego domku - (te uczucie kiedy uświadamiasz sobie, że ten koleś ma całą masę nieślubnych dzieci z kobietą, a ty znajdujesz się z nim sama w jakimś pojeździe, którym jest rydwan słońca należący do Apolla) - A jutro będziesz musiała się dogadać z jakimś dzieciakiem Hadesa, by cię zabrało do podziemi. A i lepiej żeby o twoim pochodzeniu też nikt nie wiedział. - zaznaczył - Tylko to jest serio ważne bo Hades rzeczywiście czegoś od ciebie chce. Pewnie chodzi o przeszłość - pokręcił głową - Nie wiem.

- Kim byłam w przeszłości? - odważyłam się zadać pytanie nurtujące mnie już jakiś czas.

- Nie mnie to tłumaczyć - usłyszałam w odpowiedzi - Pogadasz z kimś kto się zna to się dowiesz. - I tyle - No ale mogę ci powiedzieć, że bardzo zła to nie byłaś - uśmiechną się łobuzersko ale w jego oczach było widać wspomnienie dawnego bólu. A może mi się tylko tak wydawało.

- Będziemy za jakieś 20 minut - powiedział po kilku sekundach - Ale ten wóz jest wypożyczony co do minuty więc będziemy musieli wysiąść wcześniej. - dodał.

Zgodnie z jego słowami czekoło mnie przynajmniej 15 minut wędrowania po lesie. No poprostu super. Minęło kilkanaście minut ciszy. Nie wiem czemu żadne z nas nic nie powiedziało, ale ja byłam tak zmęczona jak nigdy. Pewnie chodziło o to. Chyba musiałam na chwilę przysnąć, bo gdy się ocknęłam, Aes potrząsał mną delikatnie.

- Chodź idziemy - mówił - kimniesz się na miejscu. - No i co, posłusznie wstałam; wysiedliśmy z pojazdu - Chodź, to niedaleko - pocieszył mnie chłopak patrząc na moją zbolałą minę.

- Ramię mnie boli - syknęłam, bo doszłam do wniosku, że gadka o zakwasach, zmęczeniu i takich tam była by trochę nie na miejscu.

A po za tym, ramię rzeczywiście dotkliwie dokuczało mi od pewnego czasu. Zrezygnowany chłopak kazał mi pokazać rękę. Odwinęłam rękaw powstrzymują grymas bólu, jego twarz natychmiast stęrzała.

- To tylko kilka kilometrów, chodź - powiedział poprostu, i zaczął iść. No a ja pognałam za nim.

Swoją drogą wyglądał całkiem fajnie tak idąc. Lekko zgarbiony z łapami w kieszeniach. Normalnie jak postać z jakiś bajek czy anime. Albo raczej z mitów - uśmiechnęłam się do siebie.

Nagle ciszę za nami przedarł ryk (to był już drugi raz tego dnia!). Odwróciłam się. W naszą stronę biegło coś. A te "coś" wyglądał jak jeden z z Potworów. 

- Ee! - Ares przywołał mnie do rozsądku - Nie gap się tylko biegnij! Życie ci niemiłe? - I nie mając zbytnio innego wyjścia wyrwaliśmy do przodu.

- Co to jest, na Hadesa? - krzyknęłam w biegu. (przyznam się szczerze, nie wiem skąd w tamtej chwili wziął mi się w głowie ten piękny epitet (jeśli to epitet), ale no cóż, to było wtedy właściwe.)

- Orszak powitalny! - odkrzyknął po chwili on.

Po tych trzydziestu sekundach biegu czułam, że nogi bolą mnie jak bym przebiegła maraton.

- Do ... - zmiełam w ustach przekleństwo - Co to jest!? - krzyknęłam po chili jeszce raz. Z trudem łapałam oddech - To jest potwór, prawda? - próbowałam dogonić Aresa ale on cały czas biegł kilka kroków prze de mną - A czy ty, jako bóg Olimpu, nie powinieneś przypadkiem z potworami walczyć? A nie uciekać jak tchórz? - odwróciłam sięw biegu, mantykora (tak, teraz miałam pewność,że to była mantykora) nas doganiała - Czy ty w ogóle słuchasz?! - krzyknęłam do chłopaka ponownie.

- Możesz się wreszcie (do cholery) zamknąć? - odkrzyknął on, odwrócił się na chwilę. Przez ułamek sekundy widziałam jego twrarz. Wykrzywiał ją grymas złości, i bezsilności? W oczach płoną ogień. - Gdyby nie ty - sposób w jaki zaakcentował "ty" niezbyt mi się podobał - to coś dawno by nie żyło, wierz mi!

- To nie mógł byś przyjąć jakieś boskiej postaci czy coś? - nie wiem czy mówienie tego w  tej chwii było mądre ale...

- Gdybym przybrał, jak to nazwałaś boską formę - chłopak zaśmiał się diabolicznie - spaliłbym na popiół wszystko w promieniu przynajmniej kilometra Łącznie z tobą! A tego to bym   sobie nie wybaczył! - odkrzyknął po krótkiej chwili w odpowiedzi.

Odwrócił się na sekundę i przez moment ujrzałam jego twarz. Zakład, że uciekanie przed mantykorą również nie przypadło mu do gustu. Rozważanie, czy Aresowi podoba się ucieczka przed mantykorą czy też nie, oraz co miały znaczyć jego ostatnie słowa, nie wyszło mi na dobre. Podwinęła mi się noga (głupi, głupi, głupi korzeń!), poleciałam na twarz. Zanim wstałam Ares już przy mnie był.

- Żyjesz dziewczyno? - spytał pomagając mi wstać. Chwyciłam podaną dłoń i podniosłam się z ziemi.

- A mantykora? - wyszetałam. Wszystko mnie bolało, kręciło mi się w głowie.

- Nie - zaczą mówić Ares gdy ostro zakończony kolec wbił mu się w plecy. Nad jego głową pojawił się pysk potwora. Popłynęł ichor, a na jego twarz wstąpił wyraz niedowierzania, zaskoczenia i złości. Roześmiał się. - Powinna już nie żyć - wychrypiał sięgając rękami do do wystającego z brzucha kolca jadowego. Gdy tylko jego dłonie go dotknęły, rozsypał się w proch. Również łeb potwora spopielił się brudząc na szaro nieskazitelnie czarną kurtkę Aresa. Po chwili cała mantykora zmieniła się w popiół.

- Przepraszam - powiedziałam. Czułam się winna. Gdyby nie ja...

Patrzyłam na wypływający z rany Aresa złoty płyn, który po chwili kontaktu z powietrzem zmieniał kolor na czerwony odcień wina. Ichor - krew bogów Olimpu.

- Martwisz się - powiedział Ares najspokojniej na świecie, ale na jego twarzy malował się trudno skrywany ból. Podniósł rękę, i delikatnie chwycił mój podbródek podnosząc go w góre by moje oczy patrzyły idealnie w jego. Czarnych okularów, w czerwonych oprawkach, już nie miał. - Niepotrzebnie - dodał - Jestem bogiem, zapomniałaś? 

Twarz miał umazaną we krwi: swojej i potwora, ale ja wyglądałam pewnie równie słabo. Jego oczy miały odcień ciemnego czerwonego wina (nie pytać skąd wiem jak wygląda wino). Wyrażały tyle emocji, że nie byłam w stanie odczytać wszystkich. Siła i bezsilność, chęć zemsty a jednocześnie skrywana łagodność, wola walki, pragnienie władzy a jednocześnie wielki spokój i strach. To wszytsko płonęło w jego oczach żywym ogniem. Założę się, że gdybym ośmieliła się wtedy dotknąć jego oczu sparzyłabym dłoń.

- Nie bój się, słyszysz? - powiedział on potrząsając mną.

Nie wiem kiedy jego ręka znalazła się na mojej talii a druga chwyciła moją. Miał dłoń lepką od krwi i potu.

- Chętnie ukradłbym ci teraz pocałunek - stwierdził z rozbrajającą szczerością - Ale chyba wolę dostać go od ciebie gdy się na powrót pozna... - niedokończył. Delikatnie zdjęłam jego rękę ze swojej talii, ale zatrzymałam jego dłoń w swojej.

Zalała mnie fala wspomnień. Przed oczami widziałam siebie w rydwanie ciągniętym przez siwe konie. Koło mnie przemkną rydwan ciągnięty przez idealnie czarne rumaki. Nie widziałam jeźdźca ale dałabym głowę, ze to był on. Obraz rozmył się ale natychmiast zastąpił go inny. Widziałam siebie wewnątrz celi i Aresa stojącego w otwartych drzwiach.

- Chodź - mówił on - przecież - w odpowiedzi podeszła do niego i uderzyłam go z liścia w twarz.

-Nie! Rozumiesz? Nie!- wrzasnęłam - Poprostu nie! Ale ty tego nie możesz zrozumieć. Nie możesz tego pojąć! - wypchnęłam go z pomieszczenia i zatrzasnęłam drzwi. Pochyliłam głowę. Wiedziałam, że po twarzy dawniej mnie, płyną łzy.

Potem znalazłam się na oceanie. Płynęłam a kilkanaście metrów ode mnie toną płonący żaglowiec. Słyszałam krzyki ludzi. Potem zobaczyłam wspomnienia zaczęły zmieniać się bardzo szybko. Widziałam te same miejsca, które pokazała mi smoczyca ale koło mnie zawsze stała postać Aresa. W każdej wizji był inny. Raz ubrany w pełną zbroję, z wielkim obusiecznym mieczem w dłoni a raz poprostu w dżinsach i skurzanej kurtce, z karabinem przewieszonym przez plecy. Czasem pojawiały się też inne osoby. Rozpoznałam po złotych lokach Apolla, i Artemidę po licznym gronie łowczyń i łuku przewieszonym przez plecy, Afrodytę po niezwykłej urodzie, i Atenę po tarczy z głową meduzy i sowie siędzącej jej na ramieniu. Ale to właśnie Ares był postacią pojawiającą się przez cały czas. W bitwach walczyłam u jego boku a w czasie uczt na Olimpie on siedział po mojej prawej stronie. Zamrugałam oczami odganiając obrazy. Miałam pewność.

- Ja cię już znam, prawda? - powiedziałam i pocałowałam go w policzek. W odpowiedzi Ares scisną delikatnie moje dłonie.

-Musimy iść - szepną patrząc mi w oczy, po chwili spuścił wzrok. Delikatnie puściłąm jego ręce.

- Chodźmy - odpowiedziałam.

Do obozu doszliśmy, już bez większych trudności. Minęliśmy plac ćwiczeń i kilka budynków: stajnie (to konie mieszkają w stajniach, prawda? Bo ja widziałam chyba pegazy ale...) kuźnię (tak to była kuźnia, nie wiem czemu to wiedziałam) arenę wyglądającą jak mini Koloseum. Potem doszliśmy do centrum obozu. Stał tam rządek (to nie był rządek, budynki były raczej ustawione w grecką omegę ale co to za różnica) wszelakiej maści domków. Choć nie widziałam ich dokładnie (noc, ciemno, chmury na niebie, tak dla tych, którzy pytali dlaczego) dałabym głowę, że każdy jest inny. Mijaliśmy kolejne domki gdy Ares zatrzymał się przy jednym z budynków, z metalową tabliczką z liczbą "5" koło drzwi.

Budynek był czerwony, poprawka - jaskrawoczerwony. Tak szczerze, to farba wyglądała jak by malujący domek ludzie wylali ją poprostu na ścianę i roztarli rękoma, ale ciemno było, mogłam źle widzieć. Zwracam honor jeśli domek Aresa jest najpiękniejszy w obozie (w co i tak szczerze wątpię) Przez dach budynku biegł drut kolczasty, a nad drzwiami powieszona była wypchana głowa dzika.

- No to jesteśmy na miejscu - powiedział chłopak - Zastawie cię tutaj. Niby nie jesteś moją córką... ale nie chce robić dramy w domku dla nieokreślonych czy jak tam im. Prześpisz się w nim i tak wystarczająco długo. - zapukał do drzwi nie zwracając uwagi na lekkie zmieszanie na mojej twarzy.

A i jeszcze jedno. Słowa zapukał niezbyt oddaje to co zrobił, powinnam raczej powiedzieć głośno załomotał pięścią w drzwi.

Przez chwilę nic się nie działo. A potem za drzwiami słychać było jakieś przekleństwa i odgłosy szamotaniny. Ares nie zwracając na to zbytnij uwagi najspokojniej w świecie wyją z kieszeni kurtki ciemne okulary i założył je sobie na oczy. Moje spojrzenie powędrowało do drzwi, cały czas nikt nam nie otworzył. Spojrzałam pytająco na Aresa i o mało nie zrobiłam kroku w tył. Nie wyglądał już jak mój były kolega z ulicy. Rysy jego twarzy delikatnie się zmieniły, cały czas był przystojny ale teraz w nieco inny, okrótny i dziki sposób. Po za tym był ode mnie wyższy. I o ile wcześniej różnica wynosiła maksymalnie kilka centymetrów to teraz było to przynajmniej 3/4 głowy. Wyglądał jak taki zbuntowany motocyklista bez żadnych zasad, w wersji hard. To apropos tego, że świat jest serio dziwny.

Drzwi otworzyły się z cichym jękiem zawiasów ukazując grupkę osób. Część osób stała w drzwiach, inne siedziały na łóżkach lub stały poprostu wewnątrz pomieszczenia. Wszyscy byli w piżamach, niektóre dziewczyny narzuciły, na bluzki kurtki lub bluzy (morro). A i jeszcze jedno, każdy trzymał w ręku miecz lub włócznie.

- Cześć - powiedział krótko Ares. Ton jego głosu wskazywał bardzo jasno, ze nie należy z nim zadzierać.

- O, tata - głos dobiegł z wnętrza pomieszcenia i po chwili do drzwi dopchną się wysoki rudowłosy chłopak.

- Yyy... cześć - dodała inna dziewczyna. Po chwili wszyscy opuścili broń.

- Co tam u was? - zapytał Ares. któraś z dziewczyn zdąrzyła nawet otworzyć usta gdy on po prostu machną reką i dodał coś w stylu - Nieważne, i tak mnie to mało obchodzi. - wskazał palcem na mnie - Wpuście ją. Niech prześpi się jedną noc... Już nie chciałem robić dramy u nowych - w odpowiedzi kilak osób uśmiechnęło się niezbyt przyjemnie.

Po chwili przesunęli się i weszłam do środka. Odwróciłam się patrząc na Aresa.

- No to skoro wszystko zrobione, znaczy mogę już iść- skinął delikatnie głową w moją stronę, odwócił się i odszedł wtapiając się w noc.

- Okeeej... - powiedział któryś z chłopaków głośno wypuszczając powietrze.

Czułam na sobie spojrzenie wszystich osób. W końcu jedna z dziewczyn przełamała milczenie.

- Jestem Adria - powiedziała - A to są... - w tym momencie przedstawiła mi wszystkich. Przyznam się bez bicia - nie zapamiętałam nic. - A ty jesteś... - zaczęła pytanie.

- Kaja - odpowiedziałam nie wiedząc co mówić dalej.

Kilka osób pokiwało głowami w odpowiedzi.

- Dobra - powiedziała na powrót Adria (zakład, że to było jakieś zdrobnienie czy pseudo) - Więc wszyscy wracać spać - omiotła wzrokiem towarzystwo - a ja ci zaraz wszystko pokażę, dam ci czyste ciuchy czy coś - dodała patrząc na mnie.

Kilku chłopaków roześmiało się nieprzyjemnie, a ja doszłam do wniosku, że wolę nie wiedzieć jak w ten chwili wyglądam. Adria nałożyła buty nie trudząc się ich zawiązywaniem i skinęła na mnie głową. Wyszłyśmy z budynku.

- Wyglądasz okropnie. - zagaiła rozmowę - Toalety, prysznice i tak dalej, są tam - wskazała ręką budyneczek. - Przyniosę ci rzeczy, spotkamy się na miejscu - dodała i odeszła w drugą stronę.

No i poszłam. Otworzyłam drzwi. W środku było wilgotno, duszno, gorąco i ciemno. Zapaliłam światło. (Co za głupiec umieścił włącznik tak daleko od drzwi?) Podeszłam do umywalki i spojrzałam na swoje odbicie w zawieszonym nad nią lustrze. - Rzeczywiście, wyglądałam okropnie.

Wyjęłam z kieszeni bluzy noże i położyłam je na umywalce, bluzę zdjęłam i rzuciłam na podłogę. Westchnęłam ciężko patrząc w lustro. Włosy miałam w totalnym (może aż tak źle jednak nie było?) nieładzie, twarz w kropki z zaschniętej krwi. Dodatkowo na podbródku cały czas miałam czerwony odcisk palców Aresa. Gdy spojrzałam na bluzkę poczułam się jeszcze gorzej. Jeszcze dzisiejszego rana beżowy materiał teraz był brudny i mokry. Szybko ją z siebie zdjęłam. Z lustra patrzyło na mnie moje odbicie ubrane w dżinsy i sportowy top. Obróciłam bluskę na drugą stronę. Tak jak się spodziewałam od góry bluzki przrz całe plecy biegł zaschnięty strumyk krwi. Dotknęłam karku c,zując pod palcami prawie zasklepioną ranę. Dobra, to było do przewidzenia choć ... Obróciłam ubranie jeszce raz.

Na boku, w talii odciśnięty był czerwony ślad dłoni, w miejscu palców materiał był lekko rozdarty. Ah. Prawda. A już prawie zapomniałam. Co on sobie wyobrażał? A ja? Co ja sobie myślałam z tym nieszczęsnym pocałunkiem? Odkręciłam kran i obmyłam sobie twarz. Krew, brud, odciski palców - wszystko zeszło na spokojnie. Wsadziałam bluzkę pod bierzącą wodę. Chwila. Tak. Na plecach nie było już zaschniętego strumyka krwi. Choć bluzka juz nie odzyska dawnej świetności. Przyjrzałam się bluzce jeszce raz. Nie, to są kpiny. Na materiale cały czas odciśnięty był ślad dłoni. W sensie krew została zmyta, To nie było czerwone tylko ... złote? I nie mam tu na myśli ciemniejszego zabarwienia jak na tyle bluzki tylko naprawdę z ł o t y kolor.

- Krew bogów się nie zmywa - usłyszałam za sobą głos Adrii, zaczerwieniłam się - Jeśli krwawił czerwoną musiał chcieć żebyś taka widziała. A bluzki nie odpierzesz - odwróciłam się. - Nie... - dziewczyna podniosła ręce w obronnym geście, upuszczając na podłogę rzeczy, które przyniosła. - Serio nie chce wiedzieć skąd odcisk jego dłoni się tam wziął - roześmiała się

- Możemy zmienić temat? - wydusiłam z siebie. Adria jak by mnie nie słyszała.

- Ojciec cię lubi - powiedziała cicho - To było widać. Spojrzenie. Postać w jakiej go zobaczyliśmy. Ukłon. Ukłon, rozumiesz?! Nigdy, przenigdy nie widziałam jak Ares się komuś kłania, chodźby tylko lekkim skinieniem głowy. 

- Możemy zmienić temat? - zapytałam jeszce raz, nie podobało mi się, że doprowadziłam dziecko Aresa do tego stanu, przecież...

- Jasne - dziewczyna skinęła głową - To skąd masz bliznę? - zapytała

- Że co? - nie za bardzo rozumiałam

- Blizna - dziewczyna wskazała na mój brzuch. Spojrzałam.

- Skąd - zaczęłam mówić. Blizna wyglądała jakby coś wbiło mi się...

Przypomniałam sobie drogę do obozu. Mantykora zaatakowała przecież Aresa, nie mnie. Ciebie nie da się ocalić usłyszałam głos w głowie. Byłam pewna, ze należy do Kronosa. Każdy cios przeznaczony dla ciebie trafi w ciebie, nawet jak ktoś zasłoni cię własnym ciałem. On poczuje ból, ty dostaniesz ranę której nie da I d ź s o b i e ! wrzasnęłam w myślach. Monolog urwał się. Ale to, to by tłumaczyło dlaczego gdy dotarliśmy do domku, Ares nie miał rozerwanej kurtki... A jeśli dla mnie czas płynie inaczej... To rana mogła się zagoić w drodze?

- Eej? - Adria machała mi ręką przed oczyma - Żyjesz? - spytała

- Aaa.. Oczywiście - wydukałam - Mantykora. Kolec przeszedł na wylot - wskazałam na swój brzuch - brwi dziewczyny powędrowały do góry (zupełnie tak samo jak u Aresa, to podobieństwo jest słodkie)

- Kiedy? - spytała.

- Dwie, może trzy godziny temu - powiedziałam zdając sobie sprawę jak niedorzecznie to brzmi - w drodze. 

- No nieźle, ciekawi mnie tylko jak to przeżyłaś. 

- Eee... No wiesz, podróżowałam w towarzystwie boga -

- Widziałam - dziewczyna wzięła w rękę moją bluzkę i wskazała na złoty odcisk dłoni Aresa i rozerwania bluzki w miejscu opuszków palców- Ta rana powinna była cię zabić. A on? On cię uratował. Pokaż bok. - powiedziała głosem niedopuszczającym sprzeciwu (akurat tu jej podobieństwo do Aresa nie było już słodkie)

Posłusznie podniosłam rękę i głośno wypuściłam powietrze. W miejscu gdzie palce Aresa przebiły moje ubranie i dotknęły mojego ciała znajdowało się 5 ran, jak by od oparzeń. Jednak (tak, wiem od "jednak" nie zaczyna się zdań, ale t r u d n o ) skóra wokół nich nie była zaczerwieniona. Adria zakryła usta dłońmi.

- Wiesz - zaczęła mówić - chwycił cię jak mantykora - wskazała na bliznę

- Wywróciłam się - odpowiedziałam - zanim wstałam on musiał pokonać potwora. Podał mi rękę, wstałam. Mantykora była jeszce żywa, ona... - zacięłam się.

Nie chciałam okłamywać Adri, wyglądała na spoko dziewczynę. Ale ona potraktowała chyba moje milczenie jako skutek wstrząsu.

- I rozsypała się w proch - dokończyłam. Adra pokiwała głową.

- Potem on cię dotknął, przepalił materiał i uzdrowił - spojrzała na mnie z niedowierzaniem - Dał ci swoją krew? - bardziej stwierdziła niż zapytała.

Czyli gdy krew zaczęła wypływać z rany Aresa i stawać się czerwona, jego obrażenia zaczęły przechodzić na mnie. Dlaczego nie czułam bólu? Ale to by wszytsko tłumaczyło. Dlaczego uniósł mój podbrudek, nie chciał żebym widziała. Do tego czasu zdążył się zorientować, że jego poświęcenie nia nie dało. Myślał, że wiem. I to znaczy, że chciał mnie uratować?

- To nie możliwe - stwierdziłam mówiąc raczej do siebie niż Adrii ale ona potraktowała moje słowa jako ciąg dalszy dialogu.

- No właśnie- przytaknęła - przecież to Ares. Znam ojca. Wiem jaki jest, okrutny i nieskory do żandego poświęcenia. A to? Powinien był cię tam zostawić, nie wiem! On najnormalnie w świecie... - pokręciła z niedowierzaniem głową - Nawet dla jednego z nas, z sensie swojego dziecka, nie był by w stanie zrobić czegoś takiego. - stwierdziała z goryczą - A ty? Kim ty takim szczególnym jesteś? 

Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, ze jestem najzwyklejszym w świecie potworem, androidem, nawet nie człowiekiem ale zamiast tego...

- Po prostu Kają - powiedziałam - Żyłam na ulicy, ja... Nie wiem, nie pamiętam dużo. -

Tak, skłamałam. Ale zastanówcie się proszę, co lepsze. Narazić się córce Aresa (która i tak już mnie nie lubi) czy jemu. No właśnie.

- W takim razie - powiedziała dziewczyna patrząc na mnie wyczekująco - Uważaj Kaja. Ares dał ci na powrót życie. Nie myśl sobie, że tak poprostu. Będziesz musiała mu je zwrócić. Jeśli kiedyś byłaś wolna, to wiedz, że teraz nie jesteś. Rzeczy ci przyniosłam - wskazała ręką leżącą na podłodze sportową torbę z której kilkanaście rzeczy już się wysypało - Do domku trafisz, tu też sobie poradzisz. Widzimy się rano - na jej usta wpłyną mało przyjemny uśmiech. (poprawka to jej podobieństwo do ojca wcale nie było słodkie)

I po tych jak że miłych słowach Adria odwróciła się i wyszła z budynku. A ja co? Przejrzałam zawartość torby. Oprócz nowych ubrań, ręcznika i sztoteczki do zębów był tam jeszce zwinięty śpiwór i kilak innych rzeczy, które pobierznie przejrzałam. Wykąpałam się, umyłam włosy, przebrałam w czyste ciuchy (nienawidzę szortów i pomarańczowych koszulek z napisem "Obóz herosów"). Przejrzałam swoje stare ubrania i doszłam do wniosku, że fajnie by było coś z nimi zrobić. Dżinsy złożyłam i włożyłam do torby, a resztę włożyłam pod bieżącą wodę i spróbowałam jako tako uprać. (Tak, złoty znak dłoni na bluzce został.) Doszłam do wniosku, że o tej porze nikt tu już nie przyjdzie więc rozwiesiłam mokre rzeczy na kaloryferze (moje kolejne pytanie, kto zostawia odkręcony na najwyrzszą temperaturę grzejniki, na noc? Poprawka, ten grzejnik nie miał pokręteł, poprostu był gorący).

Sama usiadłam pod ścianą, czekałam aż moje włosy wyschną. Myślałam nad dzisiejszym dniem. A mogło być tak normalnie... Mój wewnętrzy zegar mówił mi,że jest coś koło 23. Zebrałam z kaloryfera jeszce lekko wilgotne ubrania i włożyłam je do torby. Bluzę również podniosłam z ziemi i włożyłam koło pozostałych. Wzięłam noże z umywalki i zatrzymałam je w dłoniach. Oparłam się o ścianę. Nie miałam ochoty wracać do domku Aresa.

- Przecież to idioci - wymamrotałam.

Chcialam stąd iść, z tego głupiego obozu. Do mojej paczki. Do domu. Do Bana, którego dażyłam największą sympatią z wszystkich moich kumli. I do Lucy, która była najlepszą dziewczyną jaką spotkałam ever. A nie bawić się w jakieś gierki o bogach i potworach. Skoro istnieli to czemu nie mogli mi dać spokoju, tak jak 99% ludzkości? No, ale Ares był całkiem spoko... Ciekawe do czego doprowadzi mnie ten tok myślenia. Interesujące pytanie ale wolałam raczej nie znać odpowiedzi. Idę z tąd - podjęłam decyzję. Zrzuciłam z siebie szorty przeniesione przez Adrię, włożyłam je do torby, i nałożyłam swoje stare dobre dżinsy. Usiadłam znowu pod ścianą. Tylko jak dogadać się z Kronosem?

Potem musiałam przysnąć. Obudziłam się nad ranem gdy było chyba coś koło trzeciej. Tylko, ze nie byłam sama. Przy umywalce stał jakaś dziewczyna, poprawiając swoją fryzurę. Po chwili odwróciła się do mnie. Zerwałam się z podłogi trzymając w rękach wyciągnięte noże.

- Obudziłaś się - stwierdziła dziewczyna. - Pomyślałam, ze to ja cię obudzę za chwilę ale jak widać nie muszę. Byłby przypał, jakby znalazły cię tu dzieciaki, córki Aresa. Wierz mi, brakuje nam tu tylko by zaczęli się znęcać nad kolejną osobą; drugi James. A ty jeszce jesteś nowa. Jak pójdziesz ze mną... 

- Dość! - krzyknęłam - Przestań kłamać. Jesteś potworem. Znaleliście mnie kolejny raz. Powiedz czego chcesz. Nie wiem, zabij mnie, albo zadaj ból jaki masz zadać. Byle szybko. Złam mnie. Tylko przestań już łgać. 

Wiedziałam czemu tak powiedziałam. Część moich wspomnień z ulicy wróciło. Niekończąca się ucieczka, kolejne potwory przychodzące w nocy i znajdujące mnie kolejny raz. Ból, którego nie pamiętałam za dnia. Co raz to nowi przyjaciele i co raz o usuwane wspomnienia. Zwykle starałam się o tym nie myśleć ale te uczucie kiedy widzisz jakąś inną grupę nastolatków i wiesz, że ich znasz i... Nie zawsze to pamiętałam, teraz po raz kolejny ta wiedza się przebudziła.

W odpowiedzi dziewczyna roześmiała się.

- Nie jestem potworem. One nie mają tu wstępu - bariera ich nie wpusza. Ja jestem Bianka Hood eeee.potomkini Hermesa - przedstawiła się. - Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. A po za tym gdybym chciała to mogłabym zrobić to wcześniej - zauważyła trafnie a ja w duchu przyznałam jej rację.

- Okej. - powiedziałam - W takim razie ja jestem Kaja, potomek nikogo - uśmiechnęłam się drwiąco - muszę już iśc.

Odłożyłam noże na podłogę. Potomkini (córka?) Hermesa przyglądała mi się badawczo.

- Ktoś cię już zapoznał? - spytała wskazując na logo obozu na mojej bluzce.

- Tak - powiedziałam po prostu - Muszę to z siebie zdjąć i zacząć wyglądać jak człowiek. - mruknęłam.

Bianka uśmiechnęła się figlarnie. Jej uśmiech coś mi przypomniał, znałam kogoś kto uśmiechał się podobnie. Wesoło, a jednocześnie...

- Więc, choć odprowadzę cię do domku - powiedziała dziewczyna.

- Wait - poprosiłam - naprawdę muszę to z siebie zdjąć.

Wzięłam z torby swoją beżową bluzkę i zniknęłąm za rogiem. Po chwili wróciłam do mojej nowej koleżanki poprawiając źle leżące na brzuchu ubranie. Wyprostowałam materiał. Ze strony Bianki dobiegło ciche westchnienie.

- Ale masz bliznę... Skąd? - spytała

- Długa historia - odpowiedziałam - Nie ważne.

- Aha. 

Narzuciłam bluzę i włożyłam noże do kieszeni. Wzięłam z podłogi torbę zapięłam ją i narzuciłam sobie na ramię.

- Naprawdę muszę iść - powtórzyłam

- Zaraz... Ale dokąd ty chcesz iść? - padło pytanie

- Daleko z tąd - powiedziałam zgodnie z prawdą

- Ale nie poza obóz prawda? Do lasu lepiej też nie idź. Znajdą cię potwory. Kolejnym razem nie będziesz miała tyle szczęścia co ostatnio.

- Moje życie nie należy do mnie - spojrzałam w oczy córki(?) Hermesa.

Miałam wielką ochotę powiedzieć co mi się przydarzyło, kim jestem. Że spotkałam Aresa, jakiegoś smoka (czy w mitologi były postacie umiejące zmieniać kształt? Pomijając syreny tworzące iluzje.... Był ktoś taki? Chyba Erynie umiały...) i spotkałam widmo, które przedstawiło sie jako Kronos i bandę ludzi, których nie umiałam policzyć... Ale nie mogłam jej wszystkiego powiedzieć. Może więc część prawdy - tą dla mnie wygodniejszą. Sprawię, że dziewczyna się czegoś o mnie dowie a jednocześnie dzięki temu zyskam w jej oczach jeszce więcej sekretów.

- Przybyłam tu, żeby zabijać - zaczęłam zgodnie z prawdą a jednocześnie zauważyłam, że rysy dziewczyny stężał.  - Ale nie chcę - kontynuowałam - Tylko, że chce też żyć

 - mówiłam trochę nieskładnie, ze zdziwieniem poczułam łzę spływającą po moim policzku - Odejdę stąd i nie będę nikogo niepokoić. Nie mów nikomu - popatrzyłam na nią błagalnie

Dziewczyna skinęła głową. Zaczęłąm iść w stronę drzwi.

- A! - odwróciłąm się w stronę Bianki - Nigdy nie obrażaj przy mnie potomków Aresa, okej? - przypomniałam sobie początek naszej rozmowy.

- Kiedy to idioci! - prawie krzyknęła dziewczyna - Co do ciebie... Napewno jesteś potomkiem bogów. To się... czuje - przez chwilę nie potrafiła znaleźdź odpowiedniego słowa. - Może jak byś została ktoś by się do ciebie przyznał? Jesteś pewna, że chcesz iść? Tu nie jest aż tak źle.

Pokręciłam w odpowiedzi głową. Nie chciałam tu być. Obóz dla małolatów? Potomkowie bogów?  Ares się nie postarał i jak miły by nie był, ja tu nie będę. Niby przybyłam tu bo tak kazał Kronos, i miałam zabić pięć osób czego nie zrobię. Ale ja nie chciałam wybierać żadnej ze stron. A jednocześnie, wiedziałam za mało żeby podejmować decyzję.

- To idioci. - powtórzyła już spokojniej Bianka - Zupełnie jak ich ojciec

- Spotkałaś kiedyś Aresa? - przerwałam jej zaciekawiona.

Dziewczyna popatrzyła na mnie z mieszniną politowania i czegoś jeszcze.

- A co spodziewasz się honorowego wojownika ubranego w grecką zbroję z hełmem z czerwonym piuropuszem? 

- No - powiedziałam i skinęłam głową w odpowiedzi.

Bianka roześmiała się gorzko.

- Nic bardziej mylnego. To tchórz i idiota - mruknęła i wyszła z łazienki.

Wybiegłam z budyneczku za nią. Przeszłyśmy może dwa kroki. Już otwierałam usta by coś powiedzieć...

- Prosze, prosze - usłyszałam spokojny głos za nami.

Obróciłyśmy się do tyłu.

Proszę, zgadnijcie kto za nami stał oparty plecami o ścianę budynku. Albo raczej kto stał przed nami i teraz uśmiechał się ironicznie z nutką satyswakcji na ustach. Brawo wy. Plus 5 pkt. dla wszystkich.

Ares zmienił się od naszego ostatnieo spotkania (znaczy jakieś 5 godzin temu). Zmienił się znaczy, że wyglądał mniej więcej jak ten kolo, którego znałam z ulicy. Oczywiście na oczach miał obowiązkowe ciemne okulary w czerwonej oprawce. Bo jak by inaczej... Był ogolony na jeża. Czarną skurzaną kurtkę zamienił na wojskową morro. U pasa miał zawieszony pokrowiec na pistolet, który trzymał teraz w dłoniach.

- Nie ma to jak dowiedzieć się, ze jest się idiotą. I to od kogo? - roześmiał się pogardliwie - Naucz się więcej ogłady wnuczko Hermesa - uśmiechał się nieprzyjemnnie, z rozbawieniem patrząc na reakcję Bianki.

-Jeśli chodzi o bycie czyimś wnukiem, nie mas się czym chwalić - mruknęła. 

- Może lepiej go przeproś - poradziłam.

Dziewczyna patrzyła na mnie jak na wariata.

- Nie - powiedziała. - Nie będę przepraszała za powiedzenie prawdy - czułam jak gotuje się ze złości.

Usłyszałam cichy "klik" pistoletu.

- Może lepiej - zaczęłam mówić ale Bianka natychmiast mi przerwała wpatrując się błyszczącymi oczami w Aresa.

- To, że jest tchórzem i idiotą - naprawdę byłam zadowolona, że nie użyła innych epitetów bo z przytaczaniem tego byłoby krucho - to jest prawda powszechnie wszystkim zna... 

Potrząsnęłam ramieniem Bianki.

- Przestań - syknęłam - I najlepiej naprawdę go przeproś. 

Patrzyłam na dłonie Aresa trzymające pistolet. Byłby w stanie ją zabić czy nie? Gdzie jest granica? I jakim cudem Bianka jest taka wściekła? Dlaczego tak bardzo przeszkadza jej obecność Aresa? Mi jakoś nie robiło to wielkiej różnicy w moim zachowaniu. Pomijam, że wiedziałam, że jest bogiem i, że był całkiem przystojnym chłopakiem no ale... O co, na różową piżamę Zeusa chodzi? (ten epitet jest poprostu piękny. Inne pytanie tylko skąd ja go znam i od kiedy król Olimpu ma różową piżamę, no ale teraz mam inne problemy...)

Bianka pokręciła głową patrząc wyzywająco na Aresa.

- Nie to nie - powiedział nagle on i uśmiechną się wyzywająco - chcesz sobie robić wrogów to rób. Wiedz, iż powiedzenie, że zemsta jest słodka jest prawdziwe. A na taką słodycz można czekać - stwierdził. - No to, żeśmy sobie pogadali. - schował pistolet, odwócił się i zaczą powoli iść.

- Gratulacje - powiedziałam w stronę Bianki. Ona tylko pokiwała głową.

- Dzięki - mruknęła - Naprawdę chcesz odejść? - spytała zmieniając temat.

- Tak - pokiwałam głową - Mój bilet powrotny jest tam - wskazałam na oddalającego się chłopaka. - Jak coś to nas tu nie było, okej?

- Jasne, rzeczywiście lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział - stwierdziła - A ty...

- Muszę iść - przerwałam Biance - Trzymaj się dziewczyno i nie zadzieraj z ludźmi i z bogami, z którymi nie trzeba - skinęłam delikatnie dziewczynie głową i pognałam w kierunku Aresa.

Gdy odwróciłam się w połowie drogi zobaczyłam zamykające się drzwi domku nr 11.

Dobiegłam do chłopaka, zatrzymał się gdy koło niego stanęłam.

- Skąd wiedziałem, że do mnie przyjdziesz? - zadał pytanie retoryczne nie ptrząc na mnie.

Pokręciłam głową nic nie rozumiejąc.

- Ja...- zaczęłam mówić nie wiedząc co powiedzieć dalej.

- Radź sobie sama. - powiedział poprostu - Przyprowadziłem cię tu. Żyjesz. Znaczy, że mam cię z głowy. Uciekaj, już.

- Że co? - nie mogłam uwierzyć.

- To co powiedziałem, idź sobie - w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta.

- Muszę się dostać do Hadesu - powiedziałam

- No to twój problem - mruknął i zaczął iść.

Poszłam razem z nim dotrzymując mu kroku.

- Pomóż mi - poprosiłam.

Czułam się totalnie zagubiona. Ares był ostatnią osobą, którą chciałam prosić w tej chwili o pomoc, ale on mógł zdziałać najwięcej. Poza tym... 

- Czy ty w ogóle wiesz czemu herosów wysyła się na misje? - przerwał moje rozmyślania patrząc mi w oczy spod czarnych okularów. - Czemu nie zrobimy tego sami? - zapytał.

Pokręciłam głową, wiedziałam na jakie tory zmierza ta rozmowa. Zaraz przestanie przypominać normalny dialog.

- Żeby byli herosami a nie bandą głupków- stwierdził brutalnie - Żeby naprawdę byli a nie mówili, że są. Bo zrobią to i tak. Ty również powinnaś się wykazać, żeby ludzie i nie tylko, brali cię na poważnie. Odzyskaj wspomnienia, dowiedz się kim jesteś, zobacz jaka jest sytuacja na świecie. Nie wiem. Zrób cokolwiek sama!

- Ale, jak? Ja kompletnie nic nie -

- Trwa wojna - podniósł dłoń i zabrał łzę z mojego policzka - Androidy jednak naprawdę płaczą - mrukną do siebie. Zdjął okulary z oczu. - Ja już ci nie pomogę, zrozum. Dostałaś ode mnie wszystko co mogłem ci na tą chwilę dać. Zabijam, więc dostałaś życie. Co do reszty. Wspomnienia mogę ci dać choć by teraz ale to ty musisz zdecydować kim jesteś więc zrobisz to sama. Do podziemi dostać się też dasz radę, potem napijesz się ze Styksu - uśmiechną się nieprzyjenie - To dopiero będzie bolało - stwierdził z mściwą satysfakcją - Potem pogadasz z Trupim De.. znaczy z Hadesem i zobaczymy co będzie dalej.

- Zbliża się wojna - stwiedziłam

- Wojna trwa juź od dawna

- Z kim... - niedokończyłam bo Ares mi palec na ustach

- Zapytaj raczej o co i kogo - powiedział

- Ja - powiedziałam - jestem androidem zrobionym ze szczątków Kronosa - więc może w przyszłości będę mogła panować nad czasem... To może być potężna broń.

- Nie bądź taka pena siebie - powiedział Ares - Istot podobnych do ciebie jest więcej. Budzą się potwory nie widziane od wieków. Niegdyś neutralne, teraz dołączają do każdej ze stron. Gdy rozkładanie kart się skączy, wtedy zacznie się prawdziwa wojna. - dostrzegłam w jego oku niebezpieczny błysk -

- To dlaczego ty jako bóg wojny próbujesz wojnie zaobiec? - spytałam.

Dobra to nie było najmądrzejsze co mogła zrobić ale musiałam zobaczyć jego reakcję.

- A kto powiedział, że próbuje zapobiec wojnie - burkną w odpowiedzi on.

Chciał się już odwrócić i odejść ale chwyciłam go za rękę. Poczułam silny ból, tak jak by ktoś kopnął mnie prądem. Puściłam go odskakując, wywróciłam na ziemię przyciskając do siebie dłoń. Z moich oczu popłynęły łzy.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj - powiedział Ares, jego głos kipiał od przeróżnych emocji.

Nie ośmieliłam się podnieść wzroku, ale on chwycił mnie za podbrudek i brutalnie poderwał moją głowę do góry.

- Uwielbiam cię upokarzać - stwierdził - Już zapomniałem jaka to frajda - na jego usta wpłynął okrutny uśmiech - Pierwsza lekcja, nie ufaj nikomu - poiedział, w jego hardym głosie czuć było nutke bólu i żalu.

Puścił mój podbródek i uderzył mnie  w twarz. Chciałam się ruszyć, uciec, schować się gdzieś daleko, jak najdalej od niego ale nie mogłam nawet wstać. Coś mi nie pozwalało. Poczułam, ze po moim policzku płynie krew. A może to były łzy?

Ares przykucną, nasze oczy oczy znajdowały się na tej samej wysokości. Dotknął lewą ręką mojego policzka i przymkną kciukiem moją prawą powiekę.

- Przepraszam - powiedział cicho.

Zamknęłam drugie oko. Poczułam, że położył drugą dłoń po przeciwnej stronie mojej twarzy w taki sposób, że jego kciuk kończył sięna moim czole, pale dotykały ucha a bok dłoni przylegał do nosa. Co się działo?

- Wytrzymaj - szepną Ares, myślę, że to słowa nie było przeznaczone dla moich uszu.

Nagle poczułam palący ból po lewej stronie twarzy. Wrzasnęłam.

- Możesz sobie wrzeszczeć. - usłyszałam beznamiętny szept - I tak nikt nas nie widzi. Liczysz, że ktoś usłyszy? 

Próbowałam wyrwać się z silnego uścisku chłopaka ale trzymał mnie mocno. Z każdą chwilą ból wzmagał się. Czułam się jak by ktoś przyłożył mi do twarzy ogień. Krzyczałam. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy.

- Przestań! - wrzasnęłam 

- Nie - odpowiedział on. Krzyczałam, ale słyszałam jego słowa, docierały do mnie jak by z innego świata - To żebyś wiedziała, że twoje życie należy do mnie - przypomniałam sobie słowa Adrii - To żebyś, gdy spojrzysz w lustro wiedziała do kogo należysz, komu zawdzięczasz życie. Po czyjej jesteś stronie. 

Ból wzmagał się z każdą chwilą. Ogień palił moją skórę. Nawet przestałam już wrzeszczeć. Nie było sensu. Tylko cały czas próbowałam się wyrwać. Po moich policzkach płynęły łzy. Z pół otwartych ust wydobywał się bezgłośny krzyk. "Koniec" prosiłam w duchu, ale nie. Ares trzymał dłoń na mojej twarzy parząc ją swoim dotykiem. Ból wzmógł się ponownie. A on nagle puścił mnie i odepchną od siebie. Poleciałam na plecy. Oddychałam płytko. Lewa strona twarzy paliła mnie żywycm ogniem. Nie byłam w stanie wstać. Ares wstał i popatrzył na mnie z góry. Zobaczyłam, że ma mokre oczy. Pokręcił głową. Chciał coś jeszcze powiedzieć ale nie mógł. Tylko patrzył. Zobaczyłam, ze wewnętrzne części obu dłoni ma poranione . Jak by świerzo polane kwasem.

- Przepraszam - powiedziałam.

Nie wiem czemu tak. To raczej on powinien przepraszać mnie. Ale czułam się winna. Nie wiedziałam co powiezieć.

- Nie przepraszaj - głos Aresa był pusty i głuchy

- Czemu to zrobiłeś? Było inne wyjście? - spytałam nie rozumiejąc, spóściłam wzrok.

- Było - odpowiedział on - ale te podobało mi się bardziej

- Czego ode mnie chcesz? 

- Teraz nic. Ale kiedyś zwrócisz mi to życie. Zawsze gdy spojrzysz w lustro przypomni ci o tym blizna. Gdy ujrzysz swoje odbicie w wodzie obaczysz znak poddaństwa.

- Będę go nosiła jako przypomnienie o długu, a nie...

- Nazywaj to jak chcesz - przerwał mi - Tak czy inaczej należysz do mnie w pełnym tego słowa znaczeniu- zadrżałam

Podniosłam wzrok, przede mną nie było już nikogo. Podniosłam się z ziemi i zarzuciłam torbę na ramię. Więc to tak. Powlokłam się do domku Hermesa. Stanęłam przed drzwiami. Czy ja chce pomocy? Ares wypalił mi na twarzy swój znak. I czego jeszcze chce ode mnie Kronos? - Potrzebuję pomocy - Uświadomiłam sobie. Ale nie chciałam zostawać w tym miejscu.

Odwróciłam się. Zaczęłam iść tą samą drogą, którą przyprowadził mnie tu Ares. Zatrzymałam się przy bramie obozu. Idealnie za nią leżała mantykora.

Przeszłam przez bramę. Mantykora świdrowała mnie wzrokiem.

- Spróbuj. Proszę Zspróbuj. ie - powi,sprobuj działam - byle szybko

Wyciągnęłam z kieszeni noże i rzuciłam je na ziemię. Mantykora patrzyła na mnie,po chwili podeszła do mnie i oparła swój lwi łeb o moje ramię.

- Jestem taka zła, ze nawet potwory nie chcą mnie zabić? - pogłaskałam grzywę mantykory - Niebywałe - mruknęłam.

Było mi wszystko jedno. Cały czas czekałam aż potwór po prostu zatopi we mnie swoje zęby. Rana na twarzy piekła mnie niemiłosiernie.

- Nie powinien tego robić - usłyszałam myśl - Jest zły. Dlaczego nie chcesz tego zaakceptować? Dlaczego już mu wybaczyłaś? Czemu wciąż go bronisz? - wiedziałam, że myśl pochodzi od Kronosa.

- Lubię trudnych motocyklistów. - mruknęłam.

I tak zaraz zginę. Co mi szkodzi trochę się z "ojca" ponabijać? Nie otrzymałam od niego odpowiedzi.

Ale to była prawda co mówił. Ares uratował mi życie i odcisnął na mnie swój znak bym pamiętała. Patrząc na to z boku bardzo źle nie było. Patrząc zaś z mojej strony znaczyło to tyle, że mógł zażądać ode mnie dosłownie wszystkiego. "Tak czy inaczej należysz do mnie, w pełnym tego słowa znaczeniu" W co ja się wpakowałam?

Mantykora spojrzała na mnie wyczekująco.

- Czego chcesz? - spytałam - Jak nije to nie. Najwyżej zrobię to sama - przykucnęłam i podniosłam z ziemi noże. Włożyłam je sobie do kieszeni bluzy.

Potwór podszedł bliżej i ustawił się bokiem. Do jego szyi przymocowany był sznurek którego wcześniej nie widziałam. Do sznurka została przyczepiona karteczka. Zerwałam ją i przeczytałam.

"Miłej podróży do Hadesu"

- No to fajnie. - mruknęłam do siebie a potem dodałam głośniej - Nienawidzę cię. 

Spojrzałam na karteczkę. Litery właśnie znikały. Zastąpiły je inne.

"Spokojnie, ja ciebie też"

- Cudownie - szepnęłam kręcąc głową z niedowierzaniem.

" też się cieszę" - brzmiał kolejny napis.

Zmięłam ze złością kartkę i włożyłam ją do kieszeni bluzy. Spojrzałam na mantkorę.

- Ty naprawdę masz mnie zabrać do podziemi? - czułam się głupio gadając do potwora ale cóż zrobić?

W odpowiedzi chimera wydała z siebie gardłowy pomruk. No to byłoby na tyle z naszej rozmowy. Chwyciłam się grzywy potwora i usadowiłam sie na jego grzbiecie, nie protestował.

- Eeee.... Chyba możemy ruszać - powiedziałam.

Szczerze, to byłam gotowa, że mnie zrzuci, pogryzie i wyśle do Hadesu najkrótszą możliwą drogą ale ona zamiast tego stanęła na dwóch łapach o mało mnie z nie zrzucając i wyrwała do przodu. Po chwili przyzwyczaiłam się do rytmicznego chodu zwierzęcia (jeździł ktoś z was na matykorze? Mówię wam to jest świetne. Konie przy tym wysiadają.)

Z moich ust wyrwał się okrzyk radości. Ale było to tylko chwilowe uczucie. Moją twarz przeciął ból, a ja uświadomiłam sobie, że jadę na potworze, który kiedyś zabił przynajmniej setkę osób. Kompletnie nie wiedziałam też co mam robić. Nie wiedziałam gdzie zmierzam ani co mnie spotka gdy już to tych nieszczęsnych podziemi dotrę. Ba... Nie wiedziałam nawet kim jestem i co mam ze sobą zrobić.  Wiedziałam, że mam dług życia u kogoś kto nie może umrzeć, i że nawet nie wiem gdzie się nie ukryła mój psychopatyczny ojciec i tak mnie znajdzie. No cóż. Witamy na świecie. Uśmiechnęłam się a moją twarz przeszył ból. A tak. Moje oparzenie. Prawie zapomniał...

Zakręciło mi się w głowie. Zobaczyłam przed oczami twarz Aresa.

- Będzie ci z tą blizną do twarzy - usłyszałam myśl - Poczekaj miesiąc aż się do końca zagoi.

- Wypchaj się koleś! - przerwałam mu - Wierz mi, nie chcę z tobą gadać. 

Zamrugałam oczami i obraz znikną.

- Twoje myśli mówią co innego - usłyszałam rozbawiony głos.

- Czytasz i w myślach? - nie mogłam uwierzyć - Kto ci pozwolił tu wchodzić?

- Nikt - nadeszła po chwili myśl w odpowiedzi - Sam sobie pozwoliłem. 

Nie odpowiedziałam. Przecież to śmieszne. Co tu się odwala? Może jak nie będę na niego reagować to sobie chłopak pójdzie?

- Nie pójdę sobie - odparł w mojej głowie on - Swoją drogą słyszę twoje myśłi tak czy inaczej. Nie masz na o najmniejszego wpływu.

- Włamałeś się do mojej głowy? Czemu i po co?

- Bo mi się nudziło - padła odpowiedź - A po za tym chciałem zobaczyć o co tyle krzyku. Wszyscy tylko gadają jaka to jesteś ważna i tak dalej. Nawet nie wiesz jakie to jest nużące. A ty jesteś po prostu - niedokończył - nawet zwierzę trudniej zmusić do współpracy - kontynuował.

- No to fajnie - szepnęłam - idź sobie. Nie chcę cię tu - ostatnie słowa powiedziałam w myślach.

- Nie, będę robił co mi się żywnie podoba - umilkł.

Poczułam, ze robi mi się ciemno przed oczami. Rana na twarzy zaczęła boleć.

- Cokolwiek robisz, przestań - poprosiłam - zemdleję i spadnę - nie doczekałam się odpowiedzi.

Poszedł sobie? Znudziło mu się uprzykrzanie mi życia?

- Nie poszedłem sobie - usłyszała myśl Aresa.

- Serio cały czas tu jesteś? Po co? czego ode mnie chcesz? - próbowałam się dowiedzieć -

- Wiesz co? - Ares nie zwracał za bardzo uwagi na moje pytania - Strasznie ciekawie działasz. A wiesz co jest jeszcze ciekawsze? Twoje wspomnienia z przeszłości do których nie masz dostępu. Dlaczego postąpiłaś tak a nie inaczej? Kim jesteś? Skąd wybory? Mam dostęp do wszystkiego... No to zobaczmy. 

Poczułam ból głowy i ucisk w klatce piersiowej gdy zaczął dobierać się do moich wspomnień.

- Wiesz - zaczął mówić - chętnie zrobił bym ci sekcje na żywca i zobaczył jak funkcjonuje... 

- Przestań - przerwałam mu.

Było mi niedobrze. Oparzenie na twarzy bolało dokładnie tak samo jak w chwili gdy go dotykał.

Potem nic. Musiałam zemdleć.

Wokół był las. Polana. Czułam się tak jak by ktoś zrobił mi operacje i nie zaszył ran. Usiadłam powstrzymując jęk bólu. Wszytko mnie bolało. Rozejrzałam się.

W odległości kilku kroków oparty o drzewo siedział Ares. Miał na sobie to samo ubranie co wtedy, ale nie miał broni a dłuższe włosy opadały mu na oczy. U jego boku leżała mantikora.

- Księżniczka się obudziła - mruknął nie patrząc w moją stronę.

Czy nadal czytał mi w myślach? Co się stało? Czego ode mnie chciał? Czułam się wykończona.

- Dowiedziałeś się czego chciałeś? - spytałam.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Nie - Ares pokręcił głową - To tylko otworzyło stare rany i przypomniało dawny ból. Dowiedziałem się tylko tego co wiedziałem - nie odpowiedziałam nic.

Po chwili wstałam. Podeszłam do chłopaka i położyłam mu dłoń na ramieniu. Przez moją rękę przemkną prąd. Zaczęła boleć jak wtedy. Nie puściłam i nie powiedziałam nic.

- Igrasz z ogniem - stwierdził on - jeszcze kilkanaście sekund i stracisz rękę. Widziałaś kiedyś herosa bez ręki? - jego głos był pusty.

- Nie widziałeś wszystkiego - powiedziałam.

Ares zerwał się z ziemi tak nagle, że mnie wywrócił. (plus jest taki, że przez to go puściłam i uratowałam moją rękę) Upadłam na plecy, a on stał nade mną jak myśliwy nad ranną zwierzyną.

- Skąd wiesz? - spytał powoli

- Wiem - powiedziałam - wejdź - dotknęłam czoła - Powinnam umieć ci to pokazać, ale nie chce tego widzieć. Nie jesteś jedyną osobą, która może tu wejść. 

Ares w odpowiedzi skiną głową. Usiadłam. Zamknęłam oczy. Poczułam myślach obecność. Nie byłam sama.

- Co dalej? - usłyszałam głos w głowie

- Poczekaj - odpowiedziałam.

Skupiłam się na tym żeby myśleć o wszystkim i o niczym. Zobaczyłam przed oczami światło ale ich nie otworzyłam. To wszystko co się wydarzyło... Ban, Kronos, Ares, Bianka i Adria. Uspokoiłam oddech. Ale jest we mnie coś jeszcze. Coś więcej. Wspomnienia. Płonący żaglowiec. Uczta na Olimpie. Wielka Bitwa. Setki lat, w których żyłam. To byłam ja? A może ktoś inny. Kim jestem. Pozwoliłam żeby on zagłębiał się w moją świadomość. Nie próbowałam walczyć jak poprzednio. Nie wiem jak opisać to uczucie. To było jak by coś stopniowo wypychało mnie z mojego ciała. Co raz bardziej patrzyłam na swoją historię z boku. Potem nagle jak by coś we mnie pękło. Potem ciemność. Straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam słońce było już wysoko. Leżałam na trawie. Delikatnie usiadłam powstrzymując grymas bólu. Miałam zakwasy w nogach, bolała mnie głowa, byłam głodna i mega zmęczona. Rozejrzałam się.

Ares stał w odległości kilku kroków oparty o drzewo. Z kieszeni jego kurtki wystawały okulary. Patrzył w moją stronę.

- Zemdlałaś - powiedział - byłaś nieprzytomna przez pół dnia. 

Skinęłam głową, byłam zbyt zmęczona żeby mówić.

- Dowiedziałeś się czegoś nowego? - spytałam w końcu -

- Żebyś wiedziała - uśmiechną się łobuzersko.

Przyszło mi do głowy,ze gdy się uśmiecha wygląda dużo lepiej niż gdy.... Ciekawe czy nadal czyta mi w myślach. A nawet jeśli to nie dał tego po sobie poznać. Po prostu pokręcił głową.

- Wiem to co chciałem wiedzieć... Czemu wtedy ty... - zaciął się - Nie wiedziałem. Jak... Co musiałaś znieść. Ja... Przepraszam za wszystko, nawet to czego nie pamiętasz. Ale ty też nie jesteś bez z winny... Jak się dowiesz to mnie znienawidzisz. Ciekawe co lepsze... po prostu przepraszam. - wydusił z siebie.

Przyznam, jego przeprosiny to była ostatnia rzecz jakiej się spodziewałam.

- Przeprosiny przyjęte- powiedziałam - Jakie to uczucie wiedzieć o kimś wszystko? Bo ja nie wiem o sobie nic. Jestem jak dziecko porzucone we mgle - wyszeptałam.

Ares podniósł na mnie wzrok.

- Nie wiem skąd pochodzisz. Gdy cię znaleźliśmy byłaś jakby... Byłaś jak by wolnym duchem. Nie należałaś do nikogo a jednocześnie Kronos miał nad tobą władzę... Dołączyłaś jednak do nas. Byłaś wielkim generałem, wszyscy cię szanowali. Bywałaś na Olimpie. Miałaś wielką moc. Potem zniknęłaś. Ale po jakimś czasie pojawiłaś się znowu. Bez wspomnień. Ale... nie byłaś z nami. Teraz wiem dlaczego się odwróciłaś. Wtedy, zawiodłaś pokładane w tobie nadzieję. Byłem wtedy z tobą. To było bardzo dawno. Dostałem zadanie aby dostarczyć ci list. Albo jesteś z nami albo nie ma ciebie... - mówił nieskładnie, ponosiły go emocje - Przeczytałaś wiadomość. Powiedziałaś, że nie możesz nam pomóc. Wyrwałaś mi miecz z pochwy i... - zawahał się - w każdym razie rozsypałaś się w proch. Nigdy ci nie wybaczyłem tego odejścia bez pożegnania, zwłaszcza po tym co nas wcześniej łączyło. Potem pojawiałaś się wiele razy. Nie pamiętałaś tego zdarzenia. Czasem żyłaś po prostu normalnie, ale zawsze byłaś herosem. Zawsze byłaś kimś. Stworzono cię taką jaką jesteś, nie rośniesz więc, tylko zmieniasz się. Za każdym kolejnym razem kształtował się więc tylko duch. Po pewnym czasie przestaliśmy zwraca na ciebie uwagę, Kronos również. Pomijam to, że wiele razy specjalnie utrudniałem ci życie. W większości zapomnieliśmy kim byłaś. Aż pewnego razu gdy chcieliśmy cię odszukać, nie mogliśmy. Ja cię znalazłem... Chodzi o to, że Kronos nauczył się cię ukrywać. W tej wojnie chce cię po swojej stronie. Z resztą już z tobą rozmawiał więc...

Nastąpiła chwila ciszy.

- Opowiedziałeś mi o przeszłości, - powiedziałam - że byłam kimś. Jednocześnie nie powiedziałeś mi nic o mnie. - spojrzałam na swoje ręce - O co chodzi?...

- Nie wiem. Ale wiem za to dlaczego wtedy się od nas odwróciłaś. Wiesz. - mówił dalej - pokaż tą swoją ranę - dotkną dłonią swojej twarzy. 

- Co chcesz zrobić? - spytałam -

- Zabiorę ci ją.

- Nie - przerwałam mu - tak będzie bezpieczniej - patrzył na mnie zdziwiony - gdy nie będę do końca wolna - dokończyłam.

- Zawsze jesteś taka sama, zawsze - uśmiechnął się niewesoło - A po za tym jest ci do twarzy. Przejrzyj się jeśli nie wierzysz - w jego oczach pojawiły się figlarne promyki gdy podawał mi swój pistolet, w moich rękach zmienił się on w miecz.

Spojrzałam na swoje odbicie. Po lewej stronie twarzy miałam wypalone znamię, które przypominało kształtem odciśniętą rękę człowieka.

- Wyglądam okropnie - mruknęłam nie mając na myśli blizny ale całokształt.

- Każda dziewczyna tak mówi - odparł Ares - No... Afrodyta jest wyjątkiem - poprawił się.

Roześmiałam się i poprawiłam kosmyk włosów. Oddałam mu miecz, który w jego rękach wydał mi się jakiś większy.

- Co do twojej blizny - zaczął mówić chłopak - zastaje jako przypomnienie a nie - skrzywił się - długu nie ma - powiedział w końcu

- Dziękuję - odpowiedziałam.

Położyłam się na plecach patrząc w niebo. Byłam taka zmęczona. Ares siedział kilka kroków ode mnie.

- Hades coś ode mnie chciał - przypomniałam sobie.

- Myślę, że po tym co się stało twoja wizyta w Podziemiach nie będzie konieczna. - stwierdził po chwili on.

- Tylko, że ja chcę się tam udać. - przyznałam

- Dlaczego?

- Potrzebuję kogoś zabić.

- O! Nie wiesz, że koło ciebie siedzi najlepszy zabójca w dziejach świata? - zapytał on z nutką przygany, rozbawienia i zaciekawienia w głosie. - Kogo chcesz zabić?

- Moich przyjaciół. - przyznałam zrezygnowana. - Obiecałam zabić pięć osób. Może jak ich tu nie będzie to Kronos... 

- Pokaż - przerwał mi Ares. - Myśl - dotkną głowy - Będzie dużo szybciej.-

Wyciągnął w moją stronę rękę. Położył dłoń w połowie dzielącej nas odległości. Podniosłam się z ziemi. Miał ładne silne dłonie. Kości były wyrobione od ciągłych uderzeń. A jednocześnie... Zauważyłam po wewnętrznej stronie dłoni ślady jakby od oparzeń. Wyglądało to tak jak by poparzenia od żrącego kwasu. Delikatnie dotknęłam jego palców. Natychmiast poczułam obecność. Pokazałam mu interesujące nas obrazy. Natychmiast puścił moją rękę.

- Powinienem był ci powiedzieć wcześniej - zaczął mówić nie patrząc mi w oczy - Twoi przyjaciele nie żyją.

- Co?! - nie mogłam uwierzyć. - Jak? Dlaczego?

- To co wtedy piłaś. To był rozcieńczony nektar, dlatego nie mogłaś określić smaku. A... Dla śmiertelników jest zabójczy. W ten sposób cię poznali. Przeżyłaś.

Poczułam, że robi mi się słabo. Ban. Lucy. I cała reszta. Dlaczego? Ponieważ komuś zachciało się wiedzieć gdzie jestem. Po moim policzku spłynęła łza.

- Co powinnam teraz zrobić? - spytałam.

W odpowiedzi Ares delikatnie ścisną moją dłoń.

- Zdecyduj - powiedział - ale cokolwiek postanowisz ja będę po twojej stronie. -

- Dzięki - spojrzałam na niego - Ruszam do Hadesu - powiedziałam, w odpowiedzi on skiną głową.

Puścił moją dłoń i wstał. Usłyszałam tętent kopyt. Poderwałam się z ziemi.

- Nie bój się - szepnął. Był chyba nieco rozbawiony moją reakcją.

Z pobliskich drzew wybiegły dwa idealnie czarne rumaki. Chwilę krążyły po polanie rozkopując ziemię kopytami. Potem zatrzymały się patrząc na Aresa.

- Więc jeden z nich zabierze mnie do Hadesu - powiedziałam

- Dokładnie. - skinął głową on - Gdy dotrzecie do Styksu dalej będziesz musiała iść sama. Chyba, że - na jego twarzy pojawił się grymas bólu i zaniepokojenia.

- Chyba, że?

- Nic. Nic złego nie powinna się stać.

- Czegoś mi nie mówisz. - stwierdziłam - Ale to twoje prawo. - dodałam

Podeszłam do jednego z koni i dotknęłam jego grzywy.

- Jest piękny, prawda? - powiedział Ares. Skinęłam w odpowiedzi głową. - Wsiadaj, nic mu nie będzie - dodał z rozbawieniem patrząc na moją minę.

- No dobra. - mruknęłam.

Odbiłam się z ziemi i wskoczyłam na grzbiet wierzchowca podciągając się na jego grzywie. Ares odszedł kawałek i podniósł z ziemi "moją" sportową torbę. Rzucił ją do mnie. Złapałam pakunek.

- Nie zapomnij. 

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

- Dzięki za wszystko - powiedziałam, dotknęłam oparzenia po lewej stronie twarzy - Za wszystko -powtórzyłam.

Ares skiną głową.

- Lećcie - powiedział.

I koń zaczął biec do przodu. Po chwili Ares zastał daleko w tyle. Nie mogąc się powstrzymać wydałam okrzyk radości ciesząc się prędkością z jaką się poruszałam. Przede mną było bardzo, bardzo dużo pracy. Musiałam przeżyć, ogarnąć wojnę, która już w zasadzie trwała a teraz jechałam do podziemi. Dodatkowo Ares nie powiedział mi wszystkiego. Miałam co do tego złe przeczucia. A i ciekawe czego jeszcze chciał ode mnie Hades. Jakie trudności będą przede mną?

Jak skończę wycieczkę będę musiała wrócić do Obozu Herosów, to jasne. I to nie będzie miła wizyta. I pewnie będę musiała zostać tam dłużej. Niestety. Nikt się do mnie nie przyzna bo jestem androidem, więc domek dla nie-jak-im-tam-nie-wiem czeka. I moja blizna. Ciekawe co pomyślą inni widząc na mojej twarzy odciśnięty znak dłoni. Będą się śmiać? Bedę widoczna z promienia kilo......

Nie. Koniec. Teraz to nie jest ważne. Świat się wali a ja myślę o swoim wyglądzie. Czegoś takiego jeszcze w historii nie było. Uśmiechnęłam się w duchu. Ares jest całkiem spoko gościem, jeśli pominąć momenty w których nie jest. "Lubie trudnych motocyklistów" tak powiedziałam Kronosowi żeby się ode mnie odczepił. Problem był taki, że chyba na serio tak myślałam. Ale... Nie wiem. Na razie trzeba uratować świat. Tylko, że nie zrobię tego sama - uświadomiłam sobie. Jeśli nie sama to ktoś mi pomoże, albo ja pomogę innym.

A na razie... Dowiedzmy się co się dzieje, odzyskajmy wspomnienia, wykażmy się. Tak jak mówił Ares. Potem... Potem się zobaczy...

Ścisnęłam nogami boki wierzchowca zmuszając go do szybszego biegu...



---

Ten wpis to absolutnie życie. Trochę długo zajęło mi wstawienie go, bo to długi post,  no i trzeba było poprawić trochę błędów oraz usunąć parę powtórzeń. Momenty z Bianką to absolutnie najpiękniejsze co w życiu widziałam. Kaja ma zadatki na głównego bohatera -  jest absolutnie wspaniałą (wiem.. A ja uczyniłam ważniejszym bohaterem ćwierćboginię i syna pomniejszej bogini klozetów)


Gdyby to kogoś interesowało, niedługo pojawi się ważny rozdział fabularny